Jeśli dziś władze chińskie obawiają się protestów, to raczej z powodów ekonomicznych niż braku swobód obywatelskich. Jedną z potencjalnie najbardziej zapalnych kwestii są rosnące ceny nieruchomości. Dlatego ekipa Xi Jinpinga za wszelką cenę próbuje powstrzymać ten wzrost i – jak się wydaje – ma na tym polu pierwsze sukcesy.
W maju ceny nieruchomości w stu największych miastach wprawdzie nadal się zwiększały – o 6,9 proc. rok do roku i 0,81 proc. w porównaniu z kwietniem – ale przynajmniej tempo wzrostu spadło – podała agencja konsultingowa China Real Estate Index System. W kwietniu ceny były wyższe o 1 proc. w stosunku do marcowych.
To efekt kolejnych ograniczeń, jakie władze poszczególnych miast wprowadzają na rynek nieruchomości. Przoduje na tym polu Pekin. Dotychczas mieszkańcom stolicy zabroniono kupna więcej niż dwóch mieszkań, a osobom spoza – tylko jednego. W kwietniu wstrzymano wydawanie pozwoleń na przedsprzedaż mieszkań w inwestycjach, w których proponowane ceny metra kwadratowego władze miejskie uznają za zbyt wysokie. Pekin jako jedyne miasto wprowadził przy zakupie drugiego mieszkania obowiązek wpłaty własnej w wysokości 70 proc. jego wartości. Na zysk ze sprzedaży drugiego mieszkania nałożono podatek w wysokości 20 proc.

>>> Czytaj też: W Chinach na fali budowlanego boomu powstają miasta-widma

Reklama
Jednak nawet jeśli udaje się nieco zatrzymać tempo wzrostu cen, nie zmienia to faktu, że ich poziom i tak jest już wysoki, w szczególności w stosunku do zarobków statystycznego Chińczyka. Za metr kwadratowy mieszkania w Pekinie płaci się średnio 27 tys. juanów, czyli ok. 13 tys. zł. Oznacza to, że przeciętny absolwent studiów, z zarobkami na poziomie 1500–2000 zł, musi oszczędzać przez pół roku, aby zarobić na 2 mkw. I to przy założeniu, że nie wyda na nic innego.
Oprócz Pekinu aktywne działania przeprowadza Szanghaj, który także boryka się z problemem galopujących cen. Nie wszystkim miastom zależy jednak na spowalnianiu ich wzrostu. Wpływy ze sprzedaży gruntów stanowią dla wielu z nich jedną czwartą budżetu, jest więc im to na rękę. Niektórzy specjaliści postulują, że sytuację poprawiłoby wprowadzenie ogólnonarodowego podatku od nieruchomości. To z kolei nie podoba się tym, którzy mają więcej nieruchomości. Np. wielu partyjnym dygnitarzom.
Wzrost cen – oprócz spekulantów – napędzają zwykli obywatele, m.in. zamożne rodziny, które kupują mieszkania dzieciom. Są one w stanie wiele zainwestować, bowiem w Chinach uważa się, że bez własnego lokum trudno znaleźć małżonkę. Rząd chiński ma więc twardy orzech do zgryzienia. W 2011 r. powstrzymał sześcioletnią galopadę cen, studząc branżę budowlaną, ale w konsekwencji zwolniła cała gospodarka. A ponieważ utrzymanie silnego tempa wzrostu stanowi dla chińskiego rządu priorytet, budowlance pozwolono na rozwój. Jednak wraz ze wzrostem gospodarczym znów zaczęły rosnąć ceny nieruchomości.

>>> Czytaj też: Władze Chin próbują zapobiec wybuchowi bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości