Skutecznie czy nie, bailouty wydają się jakoś niesprawiedliwe. Dlaczego używać pieniędzy podatników na ratowanie firm, które przyczyniły się do kryzysu?– pytają dwaj amerykańscy ekonomiści na łamach Bloomberga.

Co więcej, dlaczego ratować rządy centralne i lokalne, które oferowały zbyt szczodre emerytury? Albo dlaczego pomagać producentom samochodów, którzy mają nadmiernie rozbudowaną strukturę i są za leniwe, by stawić czoła zagranicznym konkurentom? Raczej zasługują na to, aby ponieść konsekwencje za swoje zachowanie – podkreślają Daniel Freidman, profesor ekonomii na University of California w Santa Cruz i Daniel McNeill, autor “Fuzzy Logic” (Logika rozmyta), którzy wspólnie wydali książkę ”Morals and Markets: The Dangerous Balance” (Moralność i rynki. Niebezpieczna równowaga).

Dla większości niewtajemniczonych termin „bailout” sugeruje prezent dla olbrzyma, nieefektywnej, ale dobrze ustawionej ośmiornicy. Ale w istocie bailouty to typowe inwestycje: pożyczki lub przejęcia. W 1980 roku rząd amerykański uruchomił bailout dla Chryslera z pożyczką w kwocie 1,5 mld dolarów, co wywołało ostrą krytykę, głównie ze strony liberałów. Ale do 1983 roku Chrysler wszystko spłacił, a razem z odsetkami i warrantami, rząd zarobił 660 mln dolarów. Podatnicy wydali w sumie znacznie mniej, uratowano miejsca pracy. I takie firmy często hojnie płacą za rzuconą im linę ratunkową.

Problem jednak polega na tym, że nie żyjemy w wiosce Adama Smitha, ale żyjemy w znacznie większym, obszerniejszym świecie.

Przykład AIG

Reklama

Weźmy przykład American International Group. Ubezpieczeniowy gigant miał powiązania wszędzie. Na koniec lutego 2008 roku posiadał oddziały w 130 krajach i połowę swoich przychodów realizował za granicą. Jego aktywa przekraczały 1 bilion dolarów, a akcje kupowano po 50,15 dol. za sztukę. Ale ta firma ubezpieczeniowa wykazała się zapierającym dech w piersiach lekceważeniem ryzyka. Jeszcze w sierpniu 2007 roku Joseph Cassano, szef oddziału realizującego fatalne transakcje z CDS-ami twierdził, że trudno sobie wyobrazić taki scenariusz, w którym firma straci choćby jednego dolara na którejkolwiek z tych transakcji.

Pod koniec 2008 roku w oczy AIG zajrzała śmierć z powodu “tych transakcji” i postanowiła żebrać o pomoc. Rząd mógł ukarać firmę i pozwolić jej upaść, ale szkody miałyby wymiar globalny. AIG był wszędzie winny pieniądze, jego bankructwo rzuciłoby na kolana zaskoczonych kredytodawców i rozprzestrzeniło dalej panikę. Ostatecznie rząd wpompował w giganta 182,5 mld dolarów i przejął 77.9 proc. jego akcji. Do 2012 roku rząd otrzymał z powrotem wszystkie pieniądze, zarobił na tym 15 mld dolarów i wciąż posiada 16 proc. akcji spółki, które są kupowane po około 34 dolary (w 2008 roku kosztowały poniżej jednego dolara). Trzeba jednak pamiętać, że bailouty, jak wszystkie inwestycje, nie zawsze przynoszą zyski.

Musimy zatem przeciwstawić się moralnemu impulsowi, aby ukarać nieodpowiedzialnych Goliatów, wyciągając ekonomiczne – a zarazem moralne – korzyści z niesienia dla nich ratunku. Po kryzysie finansowym dobrze adresowane bailouty i wydatki stymulacyjne mogą pomóc w naprawie rozerwanej sieci biznesowej. Przyczyniają się do umocnienia gospodarki, oszczędzają problemów związanych z utratą miejsc pracy i pozwalają zarabiać pieniądze na rzecz podatników. Natomiast moralna reakcja, często manipulowana dla osiągnięcia politycznych korzyści, utrudnia takie prace naprawcze i przedłuża bolesne cierpienia.

Pomoc dla właścicieli domów

Widmo masowych eksmisji zadłużonych właścicieli z ich domów (tzw. foreclosure) niepokoiło w USA zarówno polityków, jak i ekonomistów. W efekcie administracja Obamy zaoferowała szereg programów umożliwiających renegocjację umów hipotecznych.

I tu mnożą się pytania. Czy jest to moralne, aby wykorzystywać pieniądze podatników na obniżenie hipotek ludzi, którzy powinni mieć świadomość zagrożeń i unikać ich w pierwszej kolejności? Przecież każdy właściciel domu musi uwzględniać ryzyko, że wartość jego nieruchomości może się obniżyć.

Co intrygujące, pomimo ponurych przepowiedni, wielu pogrążonych finansowo właścicieli domów w USA nie zdecydowało się na bankructwo. Dlaczego? Jak sugerują ostatnie badania - głównie z powodów natury moralnej. Wielu właścicieli domów nie chce pogodzić się sytuacją, że obciąży się ich winą za rozwiązanie umowy, i przylgnie do nich nie najlepsza opinia.

Równocześnie na federalne programy pomocy zdecydowało się niewiele osób. Na przykład ogłoszony w lutym 2009 Homeowner Affordability and Stability Plan (plan zwiększenia dostępności do domów i stabilizacji rynku), był adresowany do co najmniej 9 mln właścicieli domów w celu uniknięcia procedury foreclosure. Jednak pomoc otrzymało mniej niż 10 proc., podczas gdy około 4 mln ludzi w USA straciło swoje domy w latach 2007-2012. I wiele tych eksmisji przeprowadzono nieprawidłowo, w niektórych przypadkach w celu oszustwa, z korzyścią dla banków.

Podzielamy opinię wielu komentatorów, że problem ma charakter polityczny. Sektor finansowy wydaje najwięcej pieniędzy – poza branżą ochrony zdrowia – na lobbing i wspieranie kampanii polityków i, jak się wydaje, jest to bardzo dobra inwestycja. Branża sprzeciwiała się programom renegocjacji umów hipotecznych, a sekretarz skarbu Timothy Geithner uczynił niewiele, żeby one wystartowały – konkludują Freidman i McNeill.