Opóźnienia przy wdrażaniu prawa UE to już polska specjalność. Średni poślizg przy wykonaniu unijnych dyrektyw wynosi 16,5 miesiąca.

Znaczący wkład do tej niechlubnej statystyki ma resort zdrowia. Praktycznie każda zmiana prawa spowodowana unijnymi wymogami rodzi się w tym resorcie w bólach. Wystarczy wspomnieć, że wykonanie dyrektywy transparentności, która wprowadziła przejrzyste zasady ustalania cen leków i tworzenia list refundacyjnych, zajęło nam siedem lat.

Na dodatek zastrzeżenia można mieć nie tylko do tempa prac, lecz także do ich efektów. Ustawa refundacyjna, która była wykonaniem dyrektywy transparentności, okazała się bublem. Nie dziwi więc, że dokonując kolejnych zmian w prawie, resort spieszy się powoli. Nad dostosowaniem polskich przepisów do dyrektywy dotyczącej bezpieczeństwa leków pracuje już ponad rok. Projekt ustawy w tej sprawie nie trafił jeszcze nawet do Sejmu. Biorąc pod uwagę zbliżające się wakacje, jest szansa, że prace uda się sfinalizować ze standardowym półtorarocznym opóźnieniem. Z mniejszą, roczną zwłoką uda się być może wdrożyć inną dyrektywę, tzw. podróbkową, która obowiązuje od początku stycznia. Projekt ustawy jest na półmetku prac.

Najważniejsze dla pacjentów pytanie brzmi jednak: z jakim opóźnieniem zostanie przeniesiona na polski grunt najważniejsza dla pacjentów po wejściu Polski do UE tzw. dyrektywa transgraniczna. Bo że opóźnienia będą, jest pewne. Nie ma nawet gotowego projektu unijnej ustawy, która polskim pacjentom ma otworzyć medyczne granice Europy. Tajemnicą poliszynela jest to, że minister głowi się, jak drzwi do zagranicznych placówek medycznych uchylić, ale nie otworzyć. Zbyt wielu chętnych do leczenia się za granicą zrujnowałoby budżet polskiego NFZ. Nie ma ustawy, a unijny zegar tyka. Dyrektywa ma wejść w życie 25 października. Każdy dzień opóźnienia działa na korzyść polskiego płatnika. Im później ustawa wykonująca dyrektywę wejdzie w życie, tym dłużej do NFZ nie będą wpływać rachunki od pacjentów za zagraniczne leczenie. Tylko jak długo notoryczne spóźnienia będzie tolerować Komisja Europejska. Kary finansowe, które może nałożyć Trybunał Sprawiedliwości UE na nasz kraj, będą o wiele bardziej dotkliwe. Mogą sięgać dziesiątek tysięcy euro za każdy dzień opóźnienia.