Mówił o tym wczoraj szef tamtejszego banku centralnego Siergiej Ignatjew, któremu w poniedziałek kończy się kadencja na tym stanowisku.
Bank Rosji przeanalizował na wniosek MSW przelewy dokonywane przez spółki należące do kilku osób, wobec których trwają śledztwa kryminalne. – Szukaliśmy bezpośrednich i pośrednich związków finansowych tej spółki i dwa dni temu przekazaliśmy MSW odpowiedź mieszczącą się na 230 stronach – opowiadał posłom Ignatjew. – Okazało się, że wymienione we wniosku jednostki organizacyjne stanowią niewielką część większej siatki, składającej się ze 173 firm jednodniówek, poprzez które z naruszeniem prawa podatkowego i walutowego wyprowadzono 760 mld rubli – ciągnął.
Czym są jednodniówki? Połowa rosyjskich firm pozostaje w uśpieniu: nie działają, nie składają deklaracji podatkowych, nie dokonują przelewów. Czekają na swój dzień, który często przychodzi po latach. Nagle na rachunek takiej spółki trafia okrągła suma, która natychmiast jest wysyłana za granicę. I na tym rola jednodniówki się kończy. – Fiskus często wzywa nominalnego dyrektora takiej spółki, a ten mówi, że niczego nie wie, bo klucz do obsługi konta przekazał za 500 rubli (50 zł) nieznanemu człowiekowi. I na tym kontrola się kończy. W takich warunkach wojna z przekrętami traci sens – mówił Ignatjew gazecie „Wiedomosti” jeszcze w lutym.
>>> Czytaj też: W Rosji rośnie korupcja
Reklama
Ignatjew, który karierę państwową zaczynał jeszcze w 1991 r. jako wiceminister finansów we wprowadzającym w Rosji gospodarkę rynkową zespole Jegora Gajdara, alarmował wówczas, że z Rosji uciekają setki miliardów rubli kapitału rocznie. W 2011 r. Rosję opuściło 81 mld dol., w 2012 r. – 57 mld dol. (te dane Ignatjew podawał właśnie w dolarach). – Sam fakt, że Rosja nie należy do importerów kapitału (więcej pieniędzy z niej wypływa, niż wpływa – red.), wygląda dziwnie, skoro pod względem rozwoju gospodarczego i nasycenia gospodarki kapitałem nasz kraj jest porównywalny z takimi importerami, jak Brazylia, Polska i Turcja – mówił.
I tylko częściowo przyczyną są wielkie inwestycje rosyjskich oligarchów za granicą, w tym wykup nieruchomości w Czarnogórze, Hiszpanii czy Turcji. Według najważniejszego bankiera nad Wołgą aż 60 proc. przelewów zagranicznych to – jak to ujął Ignatjew – przelewy budzące wątpliwości prawne. – Mogą to być opłaty za dostawy narkotyków, za szary import. Mogą to być łapówki dla urzędników i dokonywane przez nich defraudacje; w takim przypadku pieniądze te ostatecznie trafiają na ich konta w bankach zagranicznych. A może i schematy pozwalające uniknąć zapłaty podatków – wymieniał Ignatjew.
Rozmowa wywołała wówczas burzę i falę spekulacji o przyczyny, dla których szef Banku Rosji zdecydował się na tak otwarte wypowiedzi, sugerujące w dodatku istnienie na najwyższych szczeblach grupy chroniącej cały proceder, w rosyjskim slangu nazywanej „kryszą” (dachem). Magazyn „Kommiersant Dieńgi” uznał, że w skład tej grupy wchodzą bezpieczniacy, pracownicy wywiadu, dzieci wysokich urzędników (w tym ministrów) i bankierzy. Tygodnik uznał, że Ignatjewowi chodzi o to, by prezydent Władimir Putin na stanowisko jego następcy zaproponował parlamentowi kogoś niezwiązanego z sektorem banków państwowych, jego zdaniem najbardziej umoczonego w cały proceder. Na razie w mediach trwa giełda nazwisk; oficjalnego kandydata na następcę brak.