Wyobrażam sobie, że nie przepadają za panem na Wall Street.

Dlaczego? Nie widzę powodu, dla którego miałbym być na giełdach nielubiany. Wręcz przeciwnie, uważam, że powinni mnie lubić. Powinni wiedzieć, że jeśli giełda przez ostatnich 6 miesięcy szła w USA w górę o 16 proc., to nie może to trwać wiecznie. Ja uczciwie mówię, że takiego nieuzasadnionego wzrostu nie da się utrzymać długo, w sytuacji, w której nie wiadomo, co będzie się działo dalej. Bo czy wiadomo, że zyski przedsiębiorstw będą dalej rosły?

Jedyne, co wiadomo, to że Ben Bernanke, prezes Rezerwy Federalnej, powiedział, że polityka zerowych stóp procentowych i ilościowego poluzowania (quantitative easing) będzie kontynuowana dopóki stopa bezrobocia nie osiągnie 6,5 proc. Ale ta polityka już trwa i trwa, a stopa bezrobocia wynosi 7,6-7,7 proc. I jest ona absolutnie nie do utrzymania, niezależnie od tego, co prezes Bernanke mówi. Przychodzi taki moment, że trzeba zamknąć sprawę.

>>> Polecamy: Dlaczego rachunek prawdopodobieńwa nie wyciągnie nas z kryzysu

Reklama

Co to znaczy – zamknąć? Przecież pieniądze można drukować w nieskończoność.

Przestać tę politykę prowadzić. Zastosować jakąś strategię wyjścia. Dziś nie bardzo wiadomo, jak się z tą polityką rozstać. W ciągu paru ostatnich dni obserwowaliśmy takie próby i można było zobaczyć, jak reagują giełdy [po przemówieniu Bena Bernanke przed kilkoma dniami o tym, że poprawiają się dane makroekonomiczne w USA, amerykańskie giełdy poszybowały w dół, przewidując rychłe podniesienie stóp procentowych i zakończenie skupu obligacji przez Rezerwę Federalną – przyp. KK].

Także ludzie giełdy powinni mi być wdzięczni. Jestem przekonany, że na Wall Street jest wiele osób, które rozumieją, że wzrost indeksów nie może być uzyskiwany działaniami politycznymi, w dodatku za pomocą mechanicznej polityki monetarnej, bo to jest szkodliwe.

>>> Czytaj cały wywiad