Sejm w piątek przyjmie nowelizację ustawy o finansach publicznych, która rozwiąże rządowi ręce przy zwiększaniu deficytu budżetu. Do tej pory związany był zasadą, że po przekroczeniu przez dług połowy PKB stosunek deficytu do dochodów w danym roku nie może być większy niż rok wcześniej. To właśnie ta zasad zostanie zawieszona.

Rządowi jak dotąd na sucho uchodzi to, jak radzi sobie z dziurą budżetową. Zapowiedział już nie tylko zawieszenie działania progu, ale też zwiększenie deficytu, co sprowadza się do większych potrzeb pożyczkowych (o około 16 mld zł). To oznacza, że Ministerstwo Finansów będzie musiało sprzedać więcej obligacji na rynku

Teoretycznie większa podaż obligacji powinna spowodować spadek ich cen i wzrost rentowności. To z kolei mogłoby skłonić inwestorów – w tym zagranicznym - do sprzedawania obligacji, by zrealizować zysk. Wyjście części kapitału zagranicznego zaś oznaczałoby spadek wartości złotego.

>>> Czytaj też: Zagraniczni gracze wracają na polski rynek długu

Reklama

Tymczasem złoty od czasu poinformowania o szczegółach nowelizacji – czyli od 18 lipca - umocnił się o około 4 groszy wobec euro i 7 groszy wobec dolara. Przemysław Kwiecień, ekonomista X-Trade Brokers nie ma wątpliwości, że krajowe zamieszanie z budżetem to dla inwestorów sprawa drugorzędna.

- Inwestorzy od dawna zdawali sobie sprawę, że budżet nie będzie wykonany w kształcie zaplanowanym przez rząd i dojdzie do jego zmiany. Nie zgadzam się z opiniami, że nowelizacja może wpłynąć negatywnie na postrzeganie Polski przez rynki finansowe. One wiedzą, że zwiększenie deficytu jest efektem gospodarczego spowolnienia, a nie jakichś fundamentalnych problemów w systemie finansów publicznych – mówi Kwiecień.

Jego zdaniem złoty będzie tracił na wartości – na koniec roku euro może kosztować 4,35 zł, zaś dolar 3,45-3,5 zł – ale będzie to efektem stopniowego wycofywania się przez amerykański Fed z drukowania dolara. Bo to, co mówi szef Fed Ben Bernanke dla rynku jest ważniejsze od opinii polskiego ministra finansów. Arkadiusz Urbański, analityk Pekao mówi, że ta sama zasada obowiązuje na rynku długu.

- Najlepszy dowód to brak reakcji na słowa przedstawicieli Ministerstwa Finansów o planowanych zmianach. Ale wystarczyły dobre odczyty indeksów PMI w Europie wskazujące na odbicie w gospodarce, by rentowność papierów wzrosła – mówi Arkadiusz Urbański z Pekao.

Dodaje, że rynek obligacji dobrze znosi nowelizację budżetu również dlatego, że umiejętnie wybrano moment na jej przeprowadzenie.

- Są wakacje, aktywność inwestorów jest mniejsza niż w pozostałych miesiącach – mówi.

Poza tym MF znów prowadzi swoją grę z rynkiem. Resort zgromadził pokaźny zapas gotówki (około 47 mld zł na koniec czerwca) co sprawia, że nie musi za wszelką cenę sprzedawać nowych obligacji, by utrzymać płynność w budżecie. W lipcu nie przeprowadził ani jednej aukcji, w sierpniu możliwa jest jedna – o ile będzie na nią popyt. Z drugiej strony regularnie spłaca zapadające obligacje. Inwestorzy mają więc środki, za które mogą kupować nowo emitowane papiery.

Marek Kaczor z PKO BP tłumaczy wstrzemięźliwą reakcję rynku jeszcze inaczej. Jego zdaniem inwestorzy są w stanie wiele zaakceptować jeśli uwierzą, że efektem takiego działania ma być przyspieszenie wzrostu gospodarczego. A właśnie w ten sposób resort finansów „sprzedaje” decyzję o zwiększeniu deficytu.

>>> Czytaj też: Tusk: saldo działań Rostowskiego jest "absolutnie dodatnie"

- Na świecie rządy i banki centralne używają o wiele cięższych armat, niż nasz rząd. Priorytetem dla wszystkich jest wzrost gospodarczy – mówi.

Jego prognoza dla obligacji jest podobna do tej dla złotego. W najbliższych tygodniach stabilizacja. Potem wiele będzie zależeć od działań Fed. Jeśli zacznie się wycofywać ze skupu aktywów rentowność obligacji amerykańskiego rządu powinna rosnąć, co będzie sygnałem do sprzedaży papierów na innych rynkach.

- Jeśli to nie nastąpi to nasz dług powinien sobie dobrze radzić w porównaniu np. do innych emitentów z regionu. Jesteśmy lepiej postrzegani od lokalnej konkurencji bo nadal nasza gospodarka i system finansów publicznych wygląda stabilnie – uważa Marek Kaczor.

>>> Czytaj też: Balcerowicz: Zawieszanie progów ostrożnościowych może skończyć się drugą Grecją