Tymczasem Bractwo zapowiada na jutro kolejny „marsz miliona osób”.

Impas w Egipcie pogłębia się. Mimo że od obalenia prezydenta Mohammeda Mursiego i rządu Bractwa Muzułmańskiego minął niemal miesiąc, islamiści nie przestają protestować. Nowe władze najpierw wydały policji nakaz oczyszczenia placu przed meczetem Rabaa Adhawiya w Kairze, gdzie codziennie gromadzą się islamiści. Teraz egipski minister spraw wewnętrznych zaapelował do protestujących, by sami dobrowolnie opuścili to miejsce i zagwarantował im nietykalność.

Islamiści nie zamierzają jednak kapitulować i budują dodatkowe barykady z cegieł i worków z piaskiem. - Oświadczenia ministra nie mają dla nas znaczenia. Mam zamiar tu pozostać i jeśli Bóg pozwoli, zwyciężymy - mówił jeden z protestujących. Jeden z liderów Bractwa Mohammed el-Beltagy ostrzegł wojsko i policję przed spodziewaną siłową interwencją. - Użycie siły może doprowadzić do śmierci tysięcy osób. Wojsko zapomina, że jego głównym zadaniem jest ochrona granic a nie zabijanie obywateli - dodał Beltagy.

Od czasu obalenia prezydent Mohammed Mursi przebywa w nieznanym miejscu w odosobnieniu. We wtorek odwiedziła go szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton, a teraz delegacja Unii Afrykańskiej.
Świat apeluje do egipskich władz o powstrzymanie rozlewu krwi. O spokój zaapelowały m.in. Stany Zjednoczone. Ocenia się, że w zamieszkach od czasu obalenia Mursiego zginęło już co najmniej 300 osób.

Reklama

>>> Czytaj również: W Kairze chaos na ulicach, ale giełdy rosną