Stopy WIBOR3M – wedle notowań kontraktów FRA, zaczną rosnąć już późną zimą, by w marcu osiągnąć poziom 2,87 proc., o 17 punktów bazowych wyższy niż obecnie. Ponieważ wysokość stóp WIBOR także rośnie z wyprzedzeniem wobec decyzji Rady Polityki Pieniężnej (o ile ta nie wykaże się nieoczekiwaną przez rynek inicjatywą), możemy przyjąć, że zachowanie kontraktów FRA zakłada, że stopy WIBOR zaczną w marcu dyskontować podwyżkę stóp, której rynek spodziewa się w kwietniu lub maju przyszłego roku. Kolejnej podwyżki rynek spodziewa się pół roku później (mniej więcej za rok od dziś).

Co to wszystko oznacza dla inwestujących w obligacje korporacyjne? Zmiany nie są wielkie by były realnie odczuwane, zwłaszcza w przypadku krótkoterminowych inwestycji (papierów wygasających w ciągu dwunastu, może nawet osiemnastu miesięcy). Gdy w grę wchodzą dłuższe terminy warto wybierać papiery o zmiennym kuponie w miejsce tych o stałym oprocentowaniu, jeśli rentowność liczona dla bieżących stawek oprocentowania jest podobna lub nawet niższa w przypadku obligacji stałokuponowych. Warto też pamiętać, że gdy przed rokiem stawki FRA dyskontowały również niewielki początkowo spadek stóp WIBOR, po kilku miesiącach ruch zamienił się w prawdziwe tornado (spadek WIBOR o 240 pkt bazowych w dziewięć miesięcy). Nie chcę powiedzieć, że teraz będzie podobnie, ale tylko tyle, że skoro rynek wskazuje kierunek ruchu, bezpieczniej jest brać pod uwagę zmianę status quo. WIBOR na poziomie 2,7 proc. nie utrzyma się przecież wiecznie.

A co na rynku? Drożyzna. Sztuką jest dziś kupić papiery mocnych firm windykacyjnych z marżą zbliżoną choćby do 7 proc. (okolice 6,5 proc. są jeszcze dostępne). Właściwie jest to osiągalne tylko, jeśli włączyć w kalkulacje wzrost stóp WIBOR…

Papierów ewidentnie brakuje na rynku pierwotnym. Owszem, prowadzone są wcale liczne emisje i to nawet ciekawych spółek, ale raczej niewielkich gabarytowo. A problemem są środki inwestorów instytucjonalnych, którzy po dwumiesięcznej suszy (wakacje) są głodni nowych emisji. Głodni na tyle, że widać to doskonale na rynku wtórnym, gdzie nawet serie wygasające za kilka miesięcy wyceniane są powyżej nominału. Licząc zwykłą prowizję maklerską (19 bps) i rozliczenia podatkowe, są one właściwie niedostępne dla inwestorów detalicznych. Tylko ktoś, kto płaci prowizję na poziomie 0,8-10 bps i nie przejmuje się kwestią podatku od naliczonych odsetek może takie ceny rozważać – widać więc nawet i po tym, że sprzedający nastawieni są inwestorów profesjonalnych, akceptujących niższe rentowności. Niestety dla detalicznych inwestorów oznacza to tyle, że dosłownie nie ma czego kupować na Catalyst z rentownością znaną jeszcze choćby z czerwca czy początków lipca. A jeśli rynek zacznie antycypować wzrost WIBOR, ceny zrobią się jeszcze mniej przyjemne.

Jedyna droga do „normalnych” rentowności wiedzie przez rynek pierwotny, gdzie obligacje kupuje się po nominale. Ale tu trzeba dysponować solidnymi kwotami, a nawet to nie daje gwarancji, że emisje będą adresowane do detalicznych inwestorów, skoro plasowanie ich wśród funduszy jest tańsze i łatwiejsze zarazem. Z moich informacji wynika, że nawet emisje o wartości do 5 mln zł bywają „obstawione” przez inwestorów profesjonalnych, którzy jeszcze przed rokiem nie interesowali się emisjami mniejszymi niż 20 mln zł.

Sytuacja jest korzystna tylko dla jednej grupy inwestorów – dla tych, co obligacje kupowali przed rokiem i wiosną. Dziś mogą zainkasować niezłą premię ze sprzedaży i w efekcie dwucyfrowy zwrot. Przed tą kuszącą decyzją powstrzymuje ich zapewne tylko jedno – ograniczone możliwości reinwestycji.

Reklama