Nicholas Crafts, profesor ekonomii na Uniwersytecie Warwick, w felietonie dla agencji Bloomberg zauważa, że aktualna kondycja strefy euro niepokojąco przypomina sytuację Europy w latach po Wielkiej Depresji. Jego zdaniem bez zmiany polityki pieniężnej stagnacja się utrzyma, a tarapaty niektórych krajów członkowskich mogą okazać się trudniejsze do naprawienia niż następstwa wielkiego kryzysu.

Analogia do lat 30. nie nastraja szczególnie optymistycznie, zwłaszcza jeśli współczesna Europa nie wypada w tym zestawieniu lepiej. Pokłosie Wielkiej Depresji w Europie dowiodło potęgi polityki pieniężnej. Podczas gdy jedne kraje pozostały przy systemie waluty złotej, inne (Wielka Brytania, Dania, Norwegia i Szwecja) z niego zrezygnowały na rzecz niezależnej polityki pieniężnej opartej na rodzimej walucie. W państwach powstałego w ten sposób bloku szterlingowego zatrzymano deflację, oczekiwania inflacyjne poszły w górę, dostosowano rzeczywiste płace i szybko nastąpiło ożywienie gospodarcze. Kraje, które pozostały przy złocie odnotowały spowolnienie gospodarcze i dopiero w 1938 r. zdołały dogonić poziom produkcji z roku 1929.

Gdyby wykonać zestawienie wyników produkcji obu tych grup ze wzrostem gospodarczym strefy euro od 2007 r. do teraz, okazałoby się, że niedawne przejścia tej ostatniej są znacznie bliższe tarapatom krajów waluty złotej niż bloku szterlingowego. Członkowie strefy euro nie posiadają własnej polityki pieniężnej. Problemy potęguje ortodoksyjna postawa Europejskiego Banku Centralnego, dla którego priorytetem – z fatalnym skutkiem - jest niska inflacja.

>>> Kryzys spowodował fundamentalne przewartościowanie. Jest mnóstwo różnych diagnoz sporządzonych post factum, ale propozycji rozwiązań niewiele. A nowego papieża nie widać - mówi prof. Andrzej K. Koźmiński. Kryzys obalił wszystkie doktryny. W ekonomii zapanował agnostycyzm

Nie jest tajemnicą, że pozostanie przy złocie w latach 30. sparaliżowało politykę pieniężną i pogorszyło zastój gospodarczy, a kraje, które odrzuciły ów system wyszły na tym znacznie lepiej. Mniej znany natomiast jest fakt, że odejście od systemu waluty złotej przyczyniło się również do zachowania równowagi fiskalnej, gdyż znacznie ułatwiło konsolidację długu publicznego. Pod tym względem kondycja współczesnej strefy euro jest o wiele gorsza niż „złotych” krajów sprzed kilkudziesięciu lat.

Dobrą ilustracją tego zjawiska jest Wielka Brytania. Ustabilizowanie rosnącego stosunku długu publicznego do PKB zwykle wymaga poprawek budżetowych. Poważne zadłużenie i wysokie rzeczywiste stopy procentowe sprawiają, że wymagana korekta staje się większa, natomiast zmniejsza ją szybki wzrost gospodarczy. Częściowo dzięki niższym stopom nominalnym, a częściowo dzięki zatrzymaniu deflacji odejście Wielkiej Brytanii od waluty złotej obniżyło rzeczywiste stopy procentowe z prawie 6 proc. pod koniec lat 20. do 2 proc w połowie lat 30. W tym samym okresie wzrost gospodarczy z 2,2 proc. zwiększył się do 3,6 proc rocznie. W rezultacie zmniejszenie stosunku zadłużenia do PKB (z 179 proc. w 1933 r. do 144 proc. w 1938 r.) nie było wcale wynikiem polityki budżetowej. Okres przejściowy okazał się zatem znacznie mniej bolesny, niż mógł.

Warto zauważyć, że niższe stopy nominalne połączono z ograniczeniem odpływu kapitału. Tzw. polityką taniego pieniądza, którą obecnie obwołano by represją finansową, kierował nie Bank Anglii, a Skarb Państwa, czyli polityka pieniężna była po części dyktowana kwestią zarządzania zadłużeniem.

>>> Według Instytutu Badania Polityki Publicznej obecne brytyjskie odrodzenie zbudowane jest na długach obywateli. : Brytyjczycy w długach po uszy

W wielu krajach jeszcze do połowy lat 70. banki centralne podlegały ministerstwom finansów. Państwa ze znacznym długiem publicznym po 1945 r. zwykle potrafiły je dość bezboleśnie zredukować za pomocą szybko nadrabiającego wzrostu gospodarczego i kontrolowanej przez rząd polityki taniego pieniądza.

Jak wypada porównanie ze strefą euro? Wiele krajów jest zadłużonych, ma ograniczone perspektywy wzrostu gospodarczego (nie mogą przywrócić konkurencyjności poprzez dewaluację), a bank centralny odmawia ustanowienia zarządzania zadłużeniem jednym ze swoich celów. W takich warunkach zastosowanie się do unijnych przepisów dotyczących zrównoważenia wysokości zadłużenia będą wymagać niezwykle rygorystycznych środków, co jeszcze bardziej zahamuje potencjał wzrostu.
W latach 2014-2023 Grecja będzie musiała utrzymać pierwotną nadwyżkę budżetową (z wyłączeniem spłat odsetek) w wysokości ok. 9 proc. PKB, Włochy i Portugalia – 6 proc., Irlandia i Hiszpania – 3,5 proc. Zadanie wygląda na wprost niemożliwe.

Jaka płynie z tego nauka? Zdaniem Craftsa po pierwsze, za wszelką cenę unikać deflacji (a co za tym idzie – wysokich stóp procentowych). To jeszcze pogorszy sytuację. Po za tym możliwości obejmują teoretycznie represje finansowe, umorzenie długu, restrukturyzację długu i jawne niewywiązanie się ze spłaty. Represja finansowa, uświęcone tradycją remedium, jest zakazane. EBC nie jest bankiem na to gotowym, a rządy UE nie są gotowe rozważyć alternatywy.
Ale kiedyś będą wreszcie musiały, bo w roku 1930 sytuacja nie wyglądała aż tak beznadziejnie.

>>> Sytuacja makroekonomiczna nie zachęca do inwestowania w Grecji, ale z drugiej strony, jak mawiał Baron Rothschild, najlepsze okazje do zakupów są wtedy, „gdy na ulicach leje się krew”. Czy już czas inwestować w Grecji?