Hasła wypełnione zeszłorocznymi obietnicami i pomysłami, które teraz mają przybrać realny kształt, i nie mam wątpliwości, że tak się stanie, bo przecież wiele z nich jest już w trakcie procesu legislacyjnego (np. reforma urzędów pracy) albo przynajmniej ma postać projektów ustaw. Jedyna nowość to bezpłatne podręczniki dla pierwszoklasistów, które na dodatek pozostaną takie same przez lata – można je więc będzie przekazywać kolejnemu rocznikowi. Świetny chwyt PR-owy: Tusk zamknie usta rodzicom protestującym przeciw obowiązkowemu wysyłaniu do szkół sześciolatków (wojna z wydawcami w tym kontekście nie ma znaczenia), nie wydając zbyt wiele z budżetu państwa. Jestem ciekawa, czy taki majstersztyk jest możliwy w przypadku skrócenia kolejek do lekarzy. Obawiam się, że tak gładko nie pójdzie. Zobaczymy w marcu, czy resort zdrowia błysnął geniuszem.

Gdyby nie to, że rozpoczyna się festiwal wyborczy, mogłabym uznać, że rząd zmienił kierunek na taki, jakiego oczekiwałam: państwo służy społeczeństwu, a nie odwrotnie. Nawet uwierzyłabym w tę zmianę. I nie dlatego, że daję wiarę wszystkiemu, co mi się opowiada, ale dlatego, że z naszego Władzomierza wynika, że koalicja PO-PSL całkiem nieźle radzi sobie ze składanymi obietnicami, w każdym razie z tymi, które wyselekcjonowaliśmy do oceny. Nie mam jednak złudzeń co do tego, że to trwały trend. To po prostu efekt słabych notowań sondażowych rządu, gdy wybory do europarlamentu i samorządowe za pasem. No i za dwa lata – parlamentarne. Czasu mało, by przekonać Polaków, że warto trzeci raz z rzędu zagłosować na obecne władze.