Znakomita większość emigrantów wyjechała w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Jednak wyjechała także znaczna część tych, dla których dobrze płatna praca jest oczywiście ważna, ale nie jest decydująca.
Oni szukają czegoś więcej. Szukają miejsca, w którym dobrze się żyje: dobra pensja (o tym już powiedzieliśmy), dobre szkoły, w miarę równe chodniki, dostęp do kultury, przyjazna administracja publiczna i mnóstwo innych rzeczy. Słowem - przyjazne państwo.
Słowem „państwo” określam tutaj wszelkie przejawy działalności państwowej, z którymi na co dzień styka się każdy obywatel, na przykład podczas kontaktu z urzędem, policjantem, szpitalem, i tak dalej.
Polskie państwo, jak dość powszechnie wiadomo, szwankuje. Z pewnością każdy czytający ten tekst miał w swoim życiu styczność z zastępami urzędników, którzy sprawiają wrażenie jakby tylko czekali na to, aby komuś przywalić. A przywalić można oczywiście stertą nowych dokumentów czy kruczkiem prawnym. W ostateczności, jeśli delikwent jest na tyle wytrwały, aby uczynić zadość wszelkim wymaganiom formalnym, urzędnikowi pozostaje przywalić mu chamskim zachowaniem, co dość często się zdarza w szarawym kraju nad Wisłą.
Moja teza jest taka, że część z nas emigruje, bo nie chce zwalczać niemal na każdym kroku państwa, które podkłada mu nogi. Ta grupa ludzi chce zamieszkać gdzieś, gdzie urzędnik nie uzna z góry, że są krętaczami i na pewno chcą naciągnąć urząd skarbowy; gdzie kierowca autobusu zatrzyma się i poczeka na przystanku, jeśli zobaczy, że ktoś biegnie do autobusu; gdzie nie trzeba za każdym razem udowadniać, że ma się dobre intencje.
Proszę przyjrzeć się zdjęciu poniżej:
Przedstawia ono maszynę na stacjach metra, za pomocą której każdy podróżny może się skontaktować z obsługą metra. Po prawej stronie widzimy urządzenie stojące na stacji Pinner przy jednej z nitek londyńskiego metra. Z lewej stacja Ratusz-Arsenał na jedynej linii metra w Polsce, czyli w metrze warszawskim.
Na urządzeniu z Londynu widzimy wielki napis „Punkt pomocy”. Poniżej dwa wielkie przyciski, przy jednym widnieje „Nagły wypadek – naciśnij”, przy drugim „Informacja – naciśnij”. Nie ma żadnych dodatkowych wyjaśnień czy instrukcji, jak czegoś nie rozumiesz, zadzwoń.
Zupełnie inaczej wygląda to w Warszawie. Przed skontaktowaniem się z obsługą pasażer jest zobowiązany do przeczytania obszernej „Instrukcji postępowania”, zrozumienia, w jaki sposób należy się kontaktować oraz, co oczywiste, że „nieuzasadnione użycie będzie karane”. Przeczytanie instrukcji zajmuje dobre kilkadziesiąt sekund. To wystarczająco długo, aby skrócić szanse na przeżycie pasażera, którego dopadł zawał serca w momencie, w którym inny zaczął czytać instrukcję, bo chciał poprosić o pomoc. To jest też aż nadto czasu na to, aby kieszonkowiec, o którego kradzieży chcieliśmy kogoś powiadomić, zdążył wybiec ze stacji metra i zniknąć w pobliskich krzakach (musiałby być naprawdę kiepskim złodziejem, jeśli ślad by po nim nie zaginął).
Jednak instrukcja na polskim urządzeniu obrazuje coś znacznie bardziej ważnego: urządzenie z odstraszającą instrukcją jest symbolem tego, jak bardzo polskie państwo nie ufa przeciętnemu obywatelowi – nie wierzy w to, że obywatel ma dobre intencje i nie będzie chciał państwa oszukać albo zrobić głupiego żartu.
Ktoś, kto instalował ów (teoretycznie jakże użyteczny!) przyrząd z góry przewidział, że jego użytek powinien być jak najbardziej ograniczony, a najlepiej jakby nikt z niego nie korzystał. Dlatego obwarował kontakt z obsługą odstraszającą, długą instrukcją i nie omieszkał wspomnieć o potencjalnych karach za „nieuzasadnione użycie” (cokolwiek to znaczy), tak że odechciewa się jakiegokolwiek kontaktu.
Zestawienie obu urządzeń to także trafna metafora stosunków państwo – obywatel w Wielkiej Brytanii. Potrzebujesz czegoś? Zadzwoń. Nie ma czegoś takiego jak „nieuzasadnione użycie”. Może właśnie dlatego Wielka Brytania jest najpopularniejszym celem emigracji Polaków: założenie firmy trwa 3 godziny i można to zrobić w 100 proc. przez internet, a urząd skarbowy dzwoni do ciebie jeśli zapomniałeś dosłać jakiegoś papierka.
Miła odmiana od kraju, gdzie urzędnik z góry zakłada, że petent będzie mu zawracać głowę, nie ma racji, a w ogóle to na pewno oszust, nieprawdaż? Dlatego wśród emigrantów z Polski nie brakuje tych, którzy chcą nie tylko godnie zarabiać, ale także być godnie traktowanymi przez państwo.
To jest właśnie ta grupa ludzi, na której państwu powinno zależeć najbardziej. Są wystarczająco zmotywowani i utalentowani, aby zapewnić sobie dobrobyt materialny niezależnie od warunków. Ale oni chcą też czegoś więcej: szukają państwa przyjaznego, państwa do życia. To grupa, dla której powszechny brak zaufania i, co za tym idzie, monstrualna biurokracja, stały się nie do zniesienia. Grupa, która zobaczyła, że można inaczej i jest to w zasięgu ręki.
Wrócimy na koniec do zaufania państwa do obywatela. Ktoś może podnieść argument, że wielu obywateli wykorzystuje naiwność brytyjskiego państwa i oszukuje je. Istotnie, tak na pewno się zdarza. Jednak zastanówmy się, kto więcej traci na swoim podejściu: Wielka Brytania, gdzie niektórzy obywatele mogą nadużyć kredytu zaufania, ale znakomita większość to zaufanie odwzajemni, czy Polska, gdzie co prawda oszukać trudniej, ale równie trudno udowodnić, że jest się uczciwym? I właściwie po co być uczciwym, skoro i tak państwo zakłada, że jest wręcz przeciwnie?
Odpowiedź na powyższe pytanie zostawiam Czytelnikom.
>>> Polecamy również artykuł:
Z badan wynika, że aż 64 proc. młodych Polaków uważa, że tylko praca i życie za granicą stwarzają dla nich jakakolwiek szanse na przyszłość. To nie koniec złych wiadomości. Zgodnie z nową definicją Eurostatu osoby przebywające za granicą ponad rok zostaną wliczone do liczby ludności krajów, w których przebywają. Nawet statystycznie zatem przestaną być Polakami. Dlatego od 2014 r. Polaków będzie 37 mln, a nie 38,5 mln. >>> Czytaj więcej na temat polskiej emigracji tutaj