Nasłuchaliśmy się, jak to premier Tusk wysuwa na pierwszy front walki swoją wunderwaffe, minister o nadzwyczajnych kompetencjach i nadzwyczajnych umiejętnościach, a tu, proszę, ta nieziemska profesjonalistka przychodzi, aby wytłumaczyć się z przyczyn, dla których pociąg nie odjechał. Gdyby jeszcze były to koleje państwowe w potocznym znaczeniu tego słowa, ale nawet i to nie, podzieliliśmy dawne, dobre PKP na 16 spółek. Niezależnych, a jakże. Kiedy przychodzi do ustalania premii. Kiedy lokomotywa stoi, w telewizji pojawia się wicepremier.
Minister Nowak, co by nie powiedzieć o parciu na szkło, od którego nie był wolny, podobnie jak od parcia na szkło zegarka, tłumaczył się rok temu z problemu, było nie było, strategicznego – dlaczego 16 spółek nie może uzgodnić jednego i dobrego rozkładu jazdy. Tak, to była sfera odpowiedzialności ministra, tworzenie warunków dla współpracy samodzielnych podmiotów tworzących polską kolej. Ale marznący deszcz? Deszcze stanowią zagadnienie odpowiednie dla wywijającego piórami szamana, a nie pani wicepremier z Europy Środkowej.

Rozumiem, że pani premier jest zła. Zamiast oceniać jej dorobek, dziennikarze oceniają wierzchołek szczytu góry lodowej – jakieś zdanie czy dwa. Każdy z nas dostaje cholery, kiedy nagotuje przez cały dzień wybornych potraw, a pod wieczór goście zwracają uwagę tylko na to, że dzwonek u drzwi ma śmieszny dźwięk. Kiedy jednak Bieńkowska gromi dziennikarzy za to, że zwracają uwagę na jej kontrowersyjne słowa, to zachowuje się zupełnie nieprzytomnie. W Polsce (żeby tylko!) kontrowersyjne wypowiedzi były i będą dziedziną ochoczo podejmowaną przez Polaków za pomocą mediów albo bez ich pomocy. Pani minister-wicepremier musi to wiedzieć. Gadanie nie idzie jej dobrze, działanie owszem, bardzo dobrze. Wniosek: niech działa dalej, a do gadania o deszczu, zaćmieniu słońca, kolorze wyłogów w kolejarskim mundurze i poziomie mediów wystawi sprawnego w mowie pustaka gładzonego. Nawiasem mówiąc, Bartosz Arłukowicz zaczyna rozglądać się za robotą.