Barack Obama wyraźnie osłabł.Używając kryteriów medycznych, przydałaby mu się transfuzja albo przynajmniej kroplówka, która tchnęłaby w niego więcej entuzjazmu. Dzisiaj prezydent nie powie tego wprost, ale jego doroczne orędzie o stanie państwa, w którym ma przestawić priorytety na najbliższy rok, będzie wezwaniem do poparcia demokratów w listopadowych wyborach do Kongresu. Obamie nie chodzi tylko o los własnej partii, ale głównie o jego los – bez większości w obu izbach Kongresu szanse, by po jego prezydenturze pozostała trwała spuścizna, są znikome.
Jeśli coś pozytywnego z punktu widzenia Białego Domu wydarzyło się w ostatnim roku, jest to kondycja gospodarki, która ma się coraz lepiej i powoli, lecz sukcesywnie, tworzy nowe miejsca pracy. Trudno jednak powiedzieć, by była to jakaś szczególna zasługa prezydenta. Z 2013 r. zostaną zapamiętane przede wszystkim falstart systemu opieki zdrowotnej, czyli Obamacare, paraliż administracji po tym, jak nie udało się uzgodnić na czas podniesienia limitu długu, oraz skandal, który wybuchł po ujawnieniu przez Edwarda Snowdena skali inwigilacji prowadzonej przez Narodową Agencję Bezpieczeństwa (NSA).
>>> Chora służba zdrowia w USA: reforma Obamacare okazuje się klęską Prezydencki system odbiera stare polisy, nowych jest jak na lekarstwo. Reforma ubezpieczeniowa się wali.
O wszystkie trzy sprawy wyborcy przynajmniej częściowo obwiniają Obamę. Na dodatek z trzech priorytetów, które Obama wyszczególnił w zeszłorocznym orędziu – uchwalenie całościowej reformy imigracyjnej, zaostrzenie prawa o dostępie do broni i przyspieszenie walki ze zmianami klimatu – nie został zrealizowany żaden. Wszystkie projekty ustaw utknęły w podzielonym Kongresie. Nic dziwnego, że poparcie dla prezydenta spada. Według opublikowanego w miniony weekend sondażu ABC News i „Washington Post” jego działania aprobuje 45 proc. Amerykanów, podczas gdy rok temu ten odsetek wynosił 55 proc.
Reklama
Zdaniem obserwatorów nie należy się spodziewać, by Obama zapowiedział dziś wielkie inicjatywy ustawodawcze. Zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zdołałby ich zrealizować. Chyba że w listopadzie demokraci utrzymają większość w Senacie i przejmą z rąk republikanów Izbę Reprezentantów. Jednak jak pokazuje historia, partia, która sprawuje władzę w Białym Domu, zwykle przegrywa wybory do Kongresu odbywające się w połowie prezydenckiej kadencji. Bardziej prawdopodobne jest zatem, że przez ostatnie dwa lata prezydentury Obama miałby przeciwko sobie cały Kongres.
Dlatego tegoroczne orędzie prawdopodobnie będzie się koncentrowało na sprawach gospodarczych. Jego główną osią ma być zmniejszanie nierówności społecznych, co jest wyraźnym ukłonem w stronę wyborców głosujących na demokratów. Prezydent chce m.in. doprowadzić do podniesienia płacy minimalnej oraz niedyskryminowania na rynku pracy osób długotrwale bezrobotnych. – To zdefiniuje pole naszej debaty, pokazując Amerykanom, kto jest po ich stronie. Im więcej prezydent mówi o wspieraniu klasy średniej, a republikanie – o ochronie specjalnych przywilejów, tym lepiej dla nas – mówi Reutersowi kongresmen Steve Israel, który w Partii Demokratycznej odpowiada za kampanię wyborczą.

>>> Erozja klasy średniej prowadzi do przebudowy porządku społecznego, który panował w USA od II wojny światowej. Amerykańska klasa średnia umiera. To poważne zagrożenie dla geopolitycznej potęgi USA

Skromniejsze priorytety Obama może zrealizować, tym bardziej że zamierza w sprawach, w których jest to możliwe, w większym stopniu niż do tej pory podejmować decyzje z pominięciem Kongresu. W wielu kwestiach – wyłączając te najważniejsze – prezydent ma takie uprawnienia, choć zbyt częste ich używanie jest bardzo źle widziane przez Kongres. Jednak mając do wyboru, czy forsować swoją agendę wbrew Kongresowi, czy dać się sprowadzić do roli urzędnika, z pewnością Obama wybierze to pierwsze.
Przykładem takiego działania na własną rękę jest porozumienie Białego Domu z kilkoma wielkimi firmami (m.in. Lockheed Martin, AT&T, Procter & Gamble, Xerox), w którym zobowiązały się one, że nie będą przy zatrudnianiu dyskryminowały osób długotrwale bezrobotnych. Bez zgody Kongresu będzie też można podnieść płacę minimalną. To oczywiście zbyt mało, by zmienić ogólną ocenę prezydentury, ale może wystarczyć do zrealizowania planu minimum, jakim jest utrzymanie przez demokratów obecnego stanu posiadania w Kongresie.