Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić, szczególnie nas to ani nie dziwi, ani nie oburza. Ale jest wciąż jedna dziedzina, w której spokojnie, z czystym sumieniem możemy przewodzić światu, bo jesteśmy bezkonkurencyjnym numerem 1. Gdyby na igrzyskach olimpijskich dawali za to medale, otwieralibyśmy wszystkie złote rankingi. Ta konkurencja nosi długą, ale jakże trafną nazwę: chcieliśmy dobrze, wyszło jak zwykle. Tym razem złoty medal w tej dyscyplinie należy nam się za szczególne osiągnięcia w odwlekaniu w czasie wprowadzenia turystycznego funduszu gwarancyjnego. Jego celem miało być takie zabezpieczenie turystów, aby z jednej strony nie musieli przesadnie obawiać się o powrót z wakacji, jeśli biuro podróży, w którym wykupili urlop, akurat upadło, z drugiej – zdjęcie dużej finansowej odpowiedzialności z samorządów, które w takich wypadkach zwykle na własny koszt zapewniały pechowcom bezpieczny powrót do domu. Z naszych obliczeń, które publikujemy dziś w DGP, jasno wynika, że potrzeba cudu, aby przed wakacjami weszły w życie zapisy chroniące turystów, bo czas trwania procedur w polskich warunkach jest odwrotnie proporcjonalny do ich skuteczności. Tym samym zapowiedzi branży turystycznej oraz urzędników rządowych można określić jednym, jakże często aktualnym w naszym kraju, sformułowaniem: pic na wodę.