Wiem natomiast jedno – od lat dyskutuje się na temat przyszłości polskiej energetyki, a jasnego stanowiska nie widać. Najpierw było zachłyśnięcie się łupkami, ale wraz z wycofującymi się z tego projektu inwestorami entuzjazm osłabł. Teraz na topie jest budowa elektrowni atomowej, ale opieszałość polskich koncernów, które mają się angażować w ten projekt, też daje do myślenia, co dalej. Zwłaszcza że ze stanowiska zrezygnowała właśnie rządowa pełnomocnik ds. energetyki jądrowej. Jakby tego było mało premier Tusk zaczął ostatnio coraz częściej wspominać o rehabilitacji węgla.

Idealnie byłoby, gdybyśmy mogli postawić na dywersyfikację – i korzystać z wszystkich tych źródeł energii naraz. Jednak gdzie znaleźć na to wszystko pieniądze. Sam projekt atomowy wstępnie wyceniany jest na 50 mld zł, doprowadzenie do ewentualnego komercyjnego wydobycia gazu z łupków to kolejne dziesiątki miliardów, podobnie jak restrukturyzacja kopalń, w których na jednego pracownika przypada 1,5 związkowca.

Oczekuję, że w najbliższym czasie wreszcie dowiemy się, na czym rząd chce oprzeć nasze bezpieczeństwo energetyczne i uczyni wszystko, by uprościć inwestycje w ten wybrany segment. Zwłaszcza że w kontekście wydarzeń za wschodnią granicą tego czasu nie jest za wiele.