Prawdopodobieństwo wybuchu otwartej wojny pomiędzy Rosją a Ukrainą wzrasta z dnia na dzień. Jednak w przeciwieństwie do niedawnych zapewnień Putina, nie byłby to łatwy marsz Moskwy na Zachód.

O historii wojska Rosji i Ukrainy opowiada wydana w USA książka zbiorowego autorstwa pt. "Bracia w broni. Militarne aspekty kryzysu na Ukrainie", oparta na szczegółowych analizach ekspertów moskiewskiego Ośrodka Analiz Strategii i Technologii - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Książka określa armie obu krajów "bratnimi", szczególnie biorąc pod uwagę, że obie pochodzą od tej samej Armii Radzieckiej.

Również historia ich upadku jest podobna. Po rozpadzie ZSRR Ukraina odziedziczyła czwartą pod względem liczebności armię na świecie. Ukraińskie jednostki były często lepiej wyposażone niż rosyjskie. Przewagą Rosji od dawna było natomiast posiadanie broni jądrowej, której Kijów zrzekł się na rzecz Moskwy za gwarancje nienaruszalności terytorialnej od Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Chin. Obecnie wojska Rosji i Ukrainy są przestarzałe i niedofinansowane, chociaż rosyjska liczy 800 tys. żołnierzy, a ukraińska tylko 232 tys.

Problemem rosyjskiego wojska jest brak reform. Jest ono ciągle armią mobilizacyjną, której słabość obnażyły obie wojny czeczeńskie. Przeprowadzenie mobilizacji okazało się ze względów politycznych niemożliwe. Otwarta wojna nie byłaby dla Moskwy łatwa, zapewne wydłużyłaby się znacznie w czasie i była bardzo krwawa. Ukraina wzmacnia obronę kraju, w tym głównie wielkich miast. Jej wojska byłyby groźne dla Moskwy, gdyby frontalnie wtargnęła na obce terytorium. Ukraińscy dowódcy stawiają na fortyfikowanie miast. Nieudana próba szturmu Mariupola pokazała, że rosyjskie czołgi nie były w stanie ugryźć bunkrów znajdujących się na przedmieściach miasta. Więcej w "Gazecie Wyborczej".

>>> Czytaj także: Gospodarczy kryzys w Rosji dopiero nadchodzi

Reklama