Prawo od dekady umożliwia skarżenie sądu za opieszałość. Jak wynika z najnowszych danych Ministerstwa Sprawiedliwości, w 2014 r. zasądzono sumy pieniężne w przypadku 1735 takich skarg. W 2009 r. wygranych było 588. We wcześniejszych latach rocznie było ich po kilkadziesiąt. Blisko trzykrotnie od 2009 r. wzrosła też wysokość zasądzonych kwot: z 1,78 mln do 4,8 mln zł. Odszkodowania płacone są z budżetu państwa.

Przykłady wygranych skarg są prozaiczne. Pod koniec października 2014 r. Sąd Najwyższy zasądził po 5 tys. zł odszkodowania w przypadku dwójki oskarżonych, którzy złożyli apelację od wyroku sądu okręgowego. Sąd apelacyjny przychylił się do niej i nakazał 21 maja 2013 r. sprawę ponownie rozpatrzyć w sądzie okręgowym. Tyle że przez 14 miesięcy nie sporządził uzasadnienia, a więc nie mogła ona wrócić do niższej instancji.

>>> Czytaj też: Złe prawo uderza w emerytów. Tysiące osób stracą pieniądze

Reklama

– Z jednej strony wzrost sumy odszkodowań jest efektem rosnącej świadomości obywateli, którzy dowiadują się, że istnieje skarga na opieszałość sądów i prokuratorów jako środek dyscyplinujący wymiar sprawiedliwości – mówi DGP mecenas Artur Pietryka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Z drugiej to objaw poważnego problemu, czyli występowania spraw ciągnących się czasami nawet po kilkanaście lat. Do tego stopnia, że zdarzają się sytuacje, w których skarga na przewlekłość postępowania pojawia się jeszcze przed wyznaczeniem daty pierwszej rozprawy. Tak długo na nią się czeka, że skarżący musi użyć tego mechanizmu, by wręcz wymusić wyznaczenie tego terminu – podsumowuje Pietryka.