Oto wyzwanie, przed jakim stanęło Ministerstwo Skarbu Państwa jesienią 2008 r. Minister Aleksander Grad potwierdza zaległe plany prywatyzacji i ogłasza nowe, przy pełnej świadomości, że czas koniunktury minął; dzisiejsze nastroje uskrzydlają zwolenników kapitalizmu państwowego.
Wraca etatystyczny klimat, który wydawał się bezpowrotnie pogrzebany, gdy Europa postkomunistyczna inicjowała przemiany własnościowe. Były one fragmentem światowej fali, która narastała od czasu publicznych ofert Margaret Thatcher z połowy lat 80., rozlewając się na wszystkie kontynenty. Tradycyjny cykl polityczno-gospodarczy, polegający na częściowej nacjonalizacji pod rządami lewicy i prywatyzacji pod rządami prawicy, wyparty został przez kurs na prywatną własność. Prywatyzacja objęła sferę zawłaszczoną przez monopole publiczne: infrastrukturę transportu, telekomunikację, energetykę oraz dziedziny postrzegane wcześniej jako domena monopolu naturalnego.
Inne wiatry
W tym klimacie rozpoczynała rządy Platforma Obywatelska, a minister Grad ogłosił ambitny program dokończenia prywatyzacji, zablokowanej w IV RP. Nowy program obejmował 740 firm w latach 2008-2011, z wskazaniem giełdy jako metody dla dużych spółek. Bezpiecznikiem była lista firm pozostających pod kontrolą rządową. Niewiele z tego dało się zrobić. Usprawiedliwieniem było uwikłanie ministra skarbu w potyczki o media publiczne i inne polityczne spory. Przede wszystkim należało wyrwać z letargu kadry ministerstwa, zdemoralizowane kilkuletnią bezczynnością. Ponurym dziedzictwem okresu zaniechania był też problem stoczni morskich, który ujawnił się z całą mocą w połowie 2008 r., wymuszając pospieszne i chaotyczne działania, niemające wiele wspólnego z racjonalną restrukturyzacją i prywatyzacją.
Reklama
Teraz jednak gwałtownie zmieniło się otoczenie międzynarodowe. Głośno mówi się o nacjonalizacji. Nic nie słychać o prywatyzacji. Polska jest wyjątkiem. Padła zapowiedź prywatyzacji grupy energetycznej Enea - na giełdę, w listopadzie. Tego samego dnia Niemcy zrezygnowały z oferty giełdowej 24,9 proc. niemieckiej kolei, szykowanej od trzech lat.
Pod prąd
Trudno o większy kontrast przy tych samych uwarunkowaniach rynkowych! Co więcej, giełdowy debiut Enei potwierdza aktualność planu intensywnej prywatyzacji w roku 2009, co ma przynieść 12 mld zł zapisanych w budżecie. Czekają znaczące firmy, które wypadły z planu na rok 2008 - LOT, PGE, Ruch, kopalnia Bogdanka, Zakłady Azotowe Kędzierzyn i sama giełda w Warszawie... Oznacza to, że ministerstwo podejmuje ryzyko przełamywania giełdowych nastrojów.
Prywatyzacja giełdowa pod prąd ilustruje dylemat, jaki towarzyszy od początku poczynaniom ministra Grada. W swojej strategii prywatyzacji idzie śladem Jacka Sochy, który wrzucał na giełdę pakiety akcji spółek państwowych, upatrując w tym jedyną metodę rozwoju w technicznym, pozbawionym politycznego oparcia gabinecie Marka Belki. Przejmowanie kontroli przez inwestorów strategicznych, nie daj Boże niemieckich, nie mieściło się w granicach dopuszczalnego ryzyka.
Socha, jako znawca giełdowych nastrojów, świadomie sprzedawał akcje z premią dla inwestorów. Tego akurat minister Grad nie naśladuje, idąc szlakiem częściowych emisji giełdowych. Jego strategię można zdefiniować następująco: ograniczenie ryzyka politycznego za cenę zwiększonego ryzyka ekonomicznego. Wystawia się bowiem na kaprysy rynku kapitałowego.
Ostrzeżeniem była pierwsza i jak dotąd jedyna poważna operacja giełdowa MSP, a mianowicie lipcowy debiut Zakładów Azotowych Tarnów. Walory spółki straciły prawie 20 proc. wartości w pierwszym notowaniu. Wtedy jednak nikt nie spodziewał się jesiennego trzęsienia ziemi, kiedy indeksy europejskie i amerykańskie osiągnęły historyczne minima, a warszawska giełda odzwierciedlała paniczne nastroje, tracąc kontakt z realnym stanem polskiej gospodarki.
Warto, choć jest ryzyko
Wobec nieprzewidywalności rozwoju sytuacji strategia testowania rynku przez częściowe emisje podnosi ryzyko prywatyzacji. Po pierwsze, zderza się z etatystycznym duchem czasu, kiedy marnotrawny sektor finansowy ucieka pod opiekę państwa. W Polsce jest to klimat podkręcony przez lęki wokół komercjalizacji i prywatyzacji szpitali - rozbudzane przez opozycję, a nawet Prezydenta RP. Po drugie, planowanie wpływów z prywatyzacji giełdowej przypomina dzisiaj loterię i może sprzyjać oskarżycielom spod znaku wyprzedaży majątku narodowego za bezcen. Zaś NIK czyha, zawsze skłonna do rozliczania decydentów oraz rozgrzeszenia marnotrawstwa czasu i okazji...
Pomimo tego zwielokrotnionego ryzyka sympatyzuję z planem ożywienia zmian własnościowych, który ma przełamywać złe nastroje. Nasz rozdęty sektor publiczny wciąż przecież obejmuje ponad 1600 przedsiębiorstw i jest źródłem patologii. Ustawa kominowa wypłukuje zdolniejszych menedżerów. Urodzaj przywilejów związkowych obciąża konto spółek, a nieodparta pokusa partyjnej nomenklatury uruchamia karuzelę stanowisk.
Nawet skromniejszy uzysk z prywatyzacji jest wydajniejszy niż życie z dywidendy, a ma to związek z potrzebami pożyczkowymi państwa. Zaś prywatyzacja to nie tylko spółki uważane za strategiczne. To także rozmaite resztówki oraz firmy małe i średnie, które nie doczekały się przyspieszenia ministerialnych decyzji, wbrew zapowiedziom koalicji PO-PSL.
Problem z energetyką
Jest wreszcie dziedzina, w której koszty zaniechania są ogromne, a marnotrawstwo czasu karygodne. To energetyka. Nie tylko dlatego, że wymaga miliardowych inwestycji, by sprostać pakietom energetycznym i innym wygórowanym ambicjom Unii Europejskiej. Pilna konieczność inwestowania w nowe moce wynika wprost z bilansu energetycznego kraju. Energetyka nie może czekać, a strategia prywatyzacji - na skrzyżowaniu wymogów Unii, potrzeby dywersyfikacji źródeł energii i pozyskania finansów na inwestycje - jest tożsama z polską racją stanu!
To zaś oznacza, że polityka prywatyzacyjna doby kryzysu nie może być jednowymiarowa. Musi być asekurowana przed ryzykiem, jakie dziś przenosi do wnętrza kraju rynek kapitałowy. Widać to zresztą w przymiarkach do Zakładów Azotowych Kędzierzyn i w przewartościowaniu planów odnośnie do energetyki. Dekoniunktura oznacza także, że mogą się pojawić prywatyzacje pod ścianą, chroniące firmy przed upadłością. To akurat cieszy się społecznym przyzwoleniem, ale nie życzę takich sprawdzianów ministrowi Gradowi. Wystarczy przemysł stoczniowy!