Google i Facebook nie mogą liczyć na to, że zostaną uratowani przez konsumentów – pisze w felietonie dla Bloomberga Shira Ovide.

Nadzór nad gigantycznymi firmami technologicznymi i towarzyszącym im niepokojom jest teraz tak powszechny, że stał się rutyną. Kiedy slogany takie jak „techlash” (bunt wobec potężnych firm technologicznych – przyp. red.) zaczynają brzmieć obojętnie, łatwo ulec odrętwieniu.

Jednak poniedziałek był zadziwiającym dniem. Prokuratorzy generalni 48 amerykańskich stanów, Dystryktu Kolumbia i Portoryko ogłosili rozpoczęcie antymonopolowego dochodzenia w sprawie firmy Alphabet, czyli spółki-matki Google’a. Dla osób potrzebujących obywatelskich lekcji: to prawie wszyscy najlepsi prawnicy z USA. Jedynymi wyjątkami są specjaliści pochodzący z Kalifornii i Alabamy.

Treść ich śledztwa nie jest zaskakująca, ale kiedy prokurator generalny stanu Teksas i jego federalny odpowiednik łączą siły, powinieneś wiedzieć, że dzieje się coś dziwnego. Niechęć do gigantycznych firm technologicznych może być jedyną kwestią, która zjednoczy ludzi takich jak prezydent Donald Trump i demokratyczna kandydatka w wyborach prezydenckich Elizabeth Warren.

Amerykański Departament Sprawiedliwości, Federalna Komisja Handlu, amerykańskie komisje w Kongresie, Europejski Urząd Antymonopolowy i inni regulatorzy badają, czy Alphabet, Facebook i inne technologiczne supermocarstwa wykorzystują swoje wpływy, by w nieuczciwcy sposób zdobyć konkurencyjną przewagę i czy oferują ludziom produkty i usługi gorszej jakości lub zmniejszają liczbę dostępnych dla nich alternatyw. Nazwałbym te rządowe śledztwa „praniem” amerykańskich technologicznych gigantów, ale żadna pralka nie jest tak pojemna.

Reklama

Ogłoszenie Prokuratora Generalnego łatwo zignorować, ponieważ jest to kolejna wersja na poły permanentnego regulacyjnego szumu obecnego w tle, który nie zaszkodzi znacząco technologicznym firmom. Google przechodziło przez karuzelę antymonopolowych śledztw przez większą część ostatniej dekady, włączając w to długie federalne antymonopolowe dochodzenie, które zakończyło się w 2013 roku i nie przyniosło istotnych negatywnych ustaleń.

Trudno udowodnić, że różnorodne „osiągnięcia” Google’a w stanowych, federalnych i międzynarodowych prawnych dochodzeniach zaszkodziły jego opinii publicznej lub znacząco podkopały firmę o rynkowej wartości 830 mld dol.

Tym razem uporczywość i rozgłos wokół rządowych dochodzeń są znacznie większe w związku z rozmiarem technologicznych gigantów i odczuciami opinii publicznej na ich temat. Ten „gulasz” sił może doprowadzić do ich zerwania, nawet jeśli nikt nie znajdzie w nich mocnych dowodów.

Organy regulacyjne, a w szczególności wybrani urzędnicy, wyczuwają społeczne nastroje. Ich gotowość do ciągłego poszturchiwania technologicznych gigantów pokazuje, że wierzą, iż nie tylko decydenci zastanawiają się nad tym, czy wielka technologia nie jest zbyt potężna i trudna do pociągnięcia do odpowiedzialności. Prowadzone śledztwa są kolejną oznaką tego, że zaufanie opinii publicznej do technologicznych gigantów nie jest z żelaza, a medialne nagłówki na temat dochodzeń i ich późniejszych ustaleń mogą doprowadzić do powstania ciągu przyczynowo-skutkowego, który jeszcze bardziej osłabi zaufanie konsumentów do tych firm.

Ma to duże znaczenie dla Doliny Krzemowej i to nie tylko dlatego, że firmy technologiczne mogą dobrze prosperować tylko, gdy ludzie im ufają. Im więcej osób zacznie zastanawiać się dwa razy, zanim otrzyma konkretną odpowiedź od Google’a, dlaczego Facebook uważa, że powinni dołączyć do danej internetowej grupy, dlaczego Amazon sugeruje, by kupili dany kąpielowy ręcznik albo dlaczego powinni śledzić medyczne dane pochodzące z aplikacji Apple’a, tym gorzej dla firm technologicznych. Błyskawiczne ludzkie neurony nie są dobre.

Tego typu wątpliwości mogą mieć pozornie marginalne znaczenie, ale największe światowe firmy technologiczne opierają swój byt na tysiącach pozornie nieznaczących wyborów swoich klientów. Jeśli niewielka część ludzi zrobi sobie przerwę od Instagrama, pomyśli bez posiadania dowodów, że Google zakłóca przepływ konserwatywnych informacji albo ponownie przemyśli cotygodniowe zakupy na Amazonie, to może to wywołać falę.

Dochodzenia mogą trwać wiecznie i jest to zarówno dobra, jak i zła wiadomość dla Google’a, Facebooka i spółki. Polityczne wiatry mogą się zmienić, a oburzenie rozprzestrzenia się na inne obszary.

Bardziej prawdopodobne jest jednak, że amerykańskie technologiczne superpotęgi będą musiały nauczyć się jak przetrwać, gdy nie są traktowane przez odbiorców ze szczególną sympatią, za to z podobnymi letnimi uczuciami co bardziej konwencjonalne firmy. Krótko mówiąc – doskonałe technologie muszą nauczyć się żyć z takim samym poziomem sympatii co linie lotnicze i banki.

>>> Polecamy: Media państwowe już nie zareklamują się na Twitterze