Pierwsza sprawa karna w Niemczech w związku ze skandalem związanym z silnikami diesla koncernu Volkswagen trwała dwa lata i dziewięć miesięcy. Stadler utrzymywał, że jest niewinny. Dopiero po wskazaniu przez sąd grożącej mu kary pozbawienia wolności przyznał on, że po wybuchu afery dieselgate w USA w 2015 r. za późno zaprzestał sprzedaży aut z manipulowanymi wartościami spalin w Europie. Mówił, że jako dyrektor generalny powinien był zwrócić większą uwagę na sprawę i szybciej interweniować.

Oszustwo przez zaniechanie

Były prezes Audi przyznał się do zarzucanego mu „oszustwa przez zaniechanie”. Kara roku i dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu była efektem ugody sądu, obrony i prokuratury. Warunkiem było zapłacenie przez oskarżonego 1,1 mln euro kary.

Reklama

Stadler nie jest jednak jedynym oskarżonym w tej sprawie. Byłemu szefowi działu rozwoju silników w Audi Wolfgangowi Hatzowi i dwóm podległym mu inżynierom również postawiono zarzuty manipulowania danymi o emisjach spalin. Oskarżeni przyznali, że w silnikach zastosowane zostały niedozwolone urządzenia ograniczające skuteczność działania oczyszczania spalin. Dzięki temu, od 2008 r. 400 tys. samochodów Porsche, Audi i Volkswagena przeszły testy emisji, ale emitowały więcej tlenku azotu, niż pozwalały na to przepisy. Dzięki temu udało się opóźnić instalację większych zbiorników z płynem AdBlue, które służą do oczyszczania spalin. Mężczyźni utrzymywali, że takie polecenia otrzymywali od przełożonych.

Proces rozpoczął się we wrześniu 2020 r. Prokuratura początkowo oszacowała

szkody wyrządzone przez inżynierów na 3,1 miliarda euro, ale w oficjalnych zarzutach obniżyła je o jedną trzecią. Według prokuratury sam były prezes Audi odpowiada za szkody w wysokości 69 mln euro. Stadler i Hatz przebywali w areszcie przez kilka miesięcy. Stadler zapłacił już Grupie Volkswagen 4,1 miliona euro odszkodowania za naruszenie obowiązków w ramach ugody.