Dan K. Eberhart, prezes zarządu Canary, niezależnej firmy świadczącej usługi w zakresie pól naftowych w Stanach Zjednoczonych, napisał opinię na łamach portalu CNN o przyszłości sektora naftowego.

Miesiące cięć w dostawach i niedoinwestowania mają wkrótce uderzyć w odradzający się popyt, ponieważ pojawienie się szczepionek na koronawirusa daje nadzieję na szybki powrót do normalności. To doskonała recepta na przekształcenie tego, co obecnie jest przesytem naftowym, w rynek niedoboru zdolny podnieść ceny na tyle wysokie (ponad 65 dolarów za baryłkę), by firmy zajmujące się poszukiwaniem i wydobyciem ropy naftowej mogły zacząć ponownie wiercić.

Po 10 miesiącach zwolnień i przymusowej konsolidacji spowodowanej pandemią, wyższe ceny byłyby mile widziane przez producentów, firmy świadczące usługi na polach naftowych i zależne od nich rafinerie – nawet nie wspominając o społecznościach w Teksasie, Luizjanie, Oklahomie i Pensylwanii, które produkują większość paliw kopalnych w USA.

Reklama

Ale nie nastąpi to z dnia na dzień, pomimo niepohamowanego entuzjazmu handlowców. Amerykański benchmark West Texas Intermediate (WTI) po raz pierwszy od lutego wyniósł 50 dolarów za baryłkę, ponieważ do szpitali zaczęły napływać szczepionki firmy Pfizer.

Na razie zużycie ropy naftowej pozostaje na niskim poziomie, ponieważ rządy nakładają nowe ograniczenia na podróże w celu spowolnienia rozprzestrzeniania się wirusa podczas świąt – sezonu, który w każdym innym roku wiązałby się z większym popytem na produkty naftowe. W magazynie znajduje się morze ropy naftowej, które czeka na poprawę warunków rynkowych. Światowe zapasy ropy naftowej są niemalże rekordowe i wynoszą prawie 3 miliardy baryłek, a rozbudowany sojusz OPEC pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej i Rosji ma ogromne możliwości produkcyjne.

Zmuszenie tych niedźwiedzi do powrotu do hibernacji będzie wymagało czasu – podobnie jak zaszczepienie całego społeczeństw przeciwko koronawirusowi. Jednak potencjał konsumpcji ropy naftowej, który może wrócić do tradycyjnych poziomów, zanim podaż będzie gotowa do zaspokojenia, jest zagrożeniem lub szansą – w zależności od perspektywy.

Przemysł naftowy drastycznie ograniczył inwestycje w poszukiwania i wiercenia od 2015 roku w odpowiedzi na zacieśnienie rynków kapitałowych i zapotrzebowanie inwestorów na wyższe zyski. Globalne inwestycje w ropę naftową i gaz ziemny wyniosły w 2014 r. około 880 mld dolarów. Szacuje się, że w tym roku inwestycje wyniosą 383 mld dolarów, co jest najniższym poziomem od 15 lat i wyniosą około 20 proc. poniżej 2019 r., jak podaje firma doradcza ds. energii Rystad Energy.

Nafciarze niechętnie dokonują dużych inwestycji po tym, jak w ciągu ostatnich pięciu lat dwukrotnie stracili na spadkach cen. Ta płochliwość zarządu również nie zniknie natychmiast. Jednak rynek wyraźnie oczekuje, że w najbliższym czasie sytuacja powróci do normy. Firmy wydobywcze i produkcyjne odnotowały w ciągu ostatnich sześciu tygodni powódź inwestycji, która spowodowała wzrost wartości akcji o 50 proc.

Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) oczekuje, że popyt na ropę naftową powróci do przedpandemicznego poziomu 100 mln baryłek dziennie w ciągu 12-18 miesięcy. Analitycy z IEA ostrzegają jednak, że jeśli obecny niski poziom inwestycji utrzyma się do 2025 r., około 9 mln baryłek dziennie mocy przerobowych nie zostanie wyprodukowanych. To mniej więcej tyle, ile wynosi obecnie nadmiar ropy na rynku z powodu przestojów związanych z pandemią.

Dyrektor operacyjny ConocoPhillips, Matt Fox, powiedział niedawno akcjonariuszom, że z tego samego powodu w najbliższych latach może dojść do utraty aż 4 mln baryłek dziennie dostaw. Sektor łupkowy, którego produkcja spadła w tym roku o ponad milion baryłek dziennie (do poziomu poniżej 7 milionów baryłek), będzie miał trudności z wypełnieniem tej luki, jeśli nie otworzą się ponownie rynki kapitałowe i nie pozwolą firmom naftowym na inwestycje.