Im więcej wskazuje na uruchomienie przez Kreml ofensywy militarnej, tym częściej są dyskutowane także konsekwencje ewentualnego odcięcia Europy od dostaw gazu ze Wschodu. Dodatkowe dostawy LNG do Europy już kierują Amerykanie, a w razie zakręcenia kurka przez Władimira Putina gotowość wsparcia deklaruje Australia. Rozmowy o awaryjnych dostawach toczą się też m.in. z Katarem. Granice dla tych planów może wytyczyć europejska infrastruktura: terminale do odbioru i regazyfikacji paliwa oraz sieć przesyłowa. Z kolei w przypadku eksporterów połączonych z Europą gazociągami, takimi jak Norwegia wątpliwe jest, czy przy obecnym poziomie produkcji są w stanie zaoferować więcej surowca.
Część komentatorów jest zdania, że dramatu nie będzie. Na przykład w analizie tygodnika „The Economist” stwierdzono, że przesył przez Ukrainę i tak był w ostatnich tygodniach bardzo ograniczony, a w razie dalszego ograniczania dostaw popyt zaspokoi się importem LNG. Reszty ma dopełnić w tej wizji unijny rynek i rozbudowane w ostatnich latach połączenia gazowe. Jak wyliczają eksperci, na których powołuje się brytyjski tygodnik, europejska infrastruktura LNG ma jeszcze dużo wolnej przepustowości, a amerykańskim dostawcom będzie się opłacać przekierowanie gazowców z Azji do Europy, bo pływając na krótszej trasie, będą mogli więcej zarobić.
Zresztą już od dwóch miesięcy trwają zwiększone dostawy LNG drogą morską z USA.
Reklama