I wszystkie te słowa – łącznie ze słynną już zapowiedzią miliona aut elektrycznych na polskich drogach do 2025 r. – brzmią świetnie. Problem w tym, że transformacja energetyczna nie jest procesem, który przeprowadzi się sam. Nie wystarczy „bardzo chcieć” i o tym mówić. Samochody zeroemisyjne – mimo wielu niewątpliwych zalet – nie mają jeszcze funkcji magicznych. Same z siebie cudownie się nie rozmnożą.

W rozwoju miała więc pomóc ustawa o elektromobilności i paliwach alternatywnych. Przez ostatnie kilkanaście dni badaliśmy wąski, ale jakże ważny, wycinek tego dokumentu – rozwój elektromobilności w organach władzy publicznej. Przeanalizowaliśmy dane z kilkudziesięciu resortów, urzędów centralnych i jednostek samorządu terytorialnego. Ogólna zasada jest prosta: w urzędowych flotach stopniowo powinno pojawiać się coraz więcej aut o napędzie elektrycznym. Limity nie są jeszcze wyśrubowane: od 1 stycznia 2022 r. wynoszą zaledwie 10 proc. ogółu użytkowanych pojazdów.

I choć od przyjęcia ustawy minęło ponad pięć lat, a 10-proc. progi obowiązują od półtora roku – nadal wiele podmiotów nie dostosowało się do przepisów ustawy. Według danych z końca lipca br. co najmniej cztery resorty (obrony narodowej, infrastruktury, finansów oraz edukacji i nauki) nie posiadały odpowiedniej liczby elektryków. O istniejącym problemie zorientowano się już w ubiegłym roku, gdy za pomocą sejmowej wrzutki usunięto zapis o 20-proc. obowiązku dla naczelnych i centralnych organów administracji państwowej, który miał obowiązywać od 1 stycznia 2023 r. Gdyby rygorystyczne przepisy weszły w życie, najprawdopodobniej większość ministerstw i urzędów nawet nie udawałaby, że stara się te limity wypełnić.

Cały artykuł przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.

Reklama