Według słynnego inwestora i doktora ekonomii Marka Mobiusa, w tym roku słaby wzrost gospodarczy i duże obciążenie zadłużeniem wielu rynków rozwiniętych wywołało efekt domina. Chociaż epicentrum kryzysu znajduje się w rozwiniętej Europie Zachodniej, dotarł on również do gospodarek wschodzących, które straciły zaufanie wielu inwestorów - czytamy w komentarzu ekonomisty rozesłanym mediom przez spółkę Franklin Templeton Investments.

Odpowiedzią na panikę na rynkach mają być działania banków centralnych stymulujące gospodarkę. Europejski Bank Centralny (EBC) zapowiedział program skupu obligacji w „nieograniczonej ilości" (w ramach tzw. transakcji OMT, ang. „Outright Monetary Transactions”, czyli bezpośrednich transakcji monetarnych), aby wzmocnić euro "w trudnych warunkach głębokiego kryzysu zadłużenia". Podobnie postąpił centralny bank USA.

Jak twierdzi Mobius polityka "zwiększania płynności", czyli de facto dodrukowywanie pieniędzy, ma korzystny wpływ zarówno na rynki rozwinięte, jak i na rynki wschodzące. Ale należy pamiętać, że jej "skutkiem ubocznym może być nadmierny wzrost inflacji".

Nierówny wpływ inflacji

Reklama

"Przy takim zalewie gotówki sądzę, że największym zagrożeniem, z jakiego należy zdawać sobie sprawę, jest długofalowy wzrost inflacji. Dotyczy to zarówno rynków rozwiniętych, jak i rynków wschodzących, przy czym w przypadku tych drugich konsekwencje szybszych wzrostów cen są znacznie bardziej bolesne" - ostrzega ekonomista.

Dlaczego? Ponieważ, jak pisze, osoby o niskich dochodach stanowią większy odsetek populacji tych krajów, a więc "absorpcja wzrostów cen artykułów i towarów pierwszej potrzeby, np. żywności czy paliwa, jest trudniejsza".

Według niego jednym ze sposobów na zmniejszenie wpływu inflacji jest podnoszenie wydajności produkcji, ale "w przypadku wielu gospodarek wymagałoby to ograniczenia roli rządu, ponieważ gdy jakimkolwiek przedsiębiorstwem zarządza rząd, jego produktywność jest zwykle ograniczona", czytamy w komentarzu.

W którą stronę pójdzie Europa?

Mimo to, zdaniem Mobiusa i analityków z FTI, Europa jest obecnie na etapie historycznych zmian, które ostatecznie będą miały pozytywny wpływ na ogólnoświatową gospodarkę a po bieżących reformach (podejmowanych przez rządy walczące z deficytem- przyp.) można spodziewać się zmian na jeszcze większą skalę.

"Jednym z trendów, które, według mnie, mogłyby przyspieszyć wzrost gospodarczy i zapewnić Europie dobrą koniunkturę w dłuższej perspektywie jest prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Programów prywatyzacyjnych nie da się jednak zrealizować z dnia na dzień, a poza tym wpływ na ich skuteczność mają interesy licznych zaangażowanych w spółki podmiotów, które zwykle chcą zabezpieczyć swą pozycje" - twierdzi słynny inwestor, ekspert od rynków wschodzących. Jak podkreśla, Europie potrzebna jest dalsza integracja, polityczna i ekonomiczna.

Europa rozmawia, USA czekają. Co zrobi Fed?

Jeśli w Europie słychać wszędzie powszechną debatę, to nie można tego powiedzieć o Stanach Zjednoczonych. "USA zdają się wstrzymywać jakiekolwiek działania związane z redukcją zadłużenia do czasu listopadowych wyborów", pisze Mobius. Jego zdaniem działania amerykańskiej Rezerwy Federalnej, która zapowiedziała skup papierów zabezpieczonych kredytami hipotecznymi (MBS) o wartości 40 mld USD miesięcznie na otwartym rynku (w ramach trzeciej rundy programu QE3 - quantitative easing), są ukierunkowane jedynie na krótkoterminowe wsparcie gospodarki i poprawę nastrojów na rynkach.

"Wygląda na to, że Fed zamierza pompować pieniądze na rynek aż do uzyskania znaczącej poprawy stopy bezrobocia w USA, która w sierpniu wynosiła 8 proc." - pisze Mobius. Cel jest dobry, ale według ekonomisty, nie uda się go osiągnąć bez zmian i reform, np. w obszarze amerykańskiego systemu podatkowego. Zatem możemy spodziewać się kolejnych rund luzowania monetarnego.

"Zgodnie z efektem domina, nie tylko Fed, ale także Europejski Bank Centralny, Bank of Japan i kilka innych banków centralnych na świecie stymulują swe gospodarki poprzez nieustanne pompowanie nowego pieniądza na rynek" - zauważa Mobius.

Szansa dla krajów wschodzących

"Uważam, że tego typu działania mogą okazać się korzystne dla inwestorów na rynkach wschodzących, przynajmniej w krótkiej perspektywie. Podobnie jak liczne gospodarki rozwinięte, wiele rynków wschodzących zanotowało w tym roku spadek tempa wzrostu, a inwestorzy niechętnie lokowali swój kapitał w aktywach postrzeganych (słusznie lub niesłusznie) jako obarczone większym ryzykiem. Wydarzenia na rynkach rozwiniętych w ostatnich latach pokazały, że nie ma na świecie całkowicie bezpiecznych rynków" - czytamy w komentarzu.

"Niemniej jednak, moim zdaniem, miliardy dolarów zalewające system finansowy nie będą płynąć wyłącznie w kierunku tzw. „bezpiecznych przystani”, takich jak amerykańskie papiery skarbowe czy inne obligacje rządowe. W systemie jest dziś mnóstwo wolnej gotówki i przypuszczam, że coraz więcej kapitału inwestorów instytucjonalnych będzie płynąć także na rynki akcji. Część z tych środków może dotrzeć również na rynki wschodzące i nowe rynki wschodzące, szczególnie, jeżeli poprawią się nastroje w Europie i na całym świecie" - przewiduje Mobius.

Gdzie inwestować?

"Podsumowując, w warunkach intensywnego rozluźniania polityki pieniężnej i zagrożenia inflacją, moim zadaniem jako inwestora jest poszukiwanie w różnych krajach pojedynczych spółek, które wykazują się zdolnością do przetrwania, a może nawet dobrego prosperowania pomimo tych wyzwań. Doświadczenie nauczyło mnie, że na każdym etapie cyklu rynkowego można znaleźć atrakcyjne możliwości" - radzi słynny ekonomista.

Mark Mobius znalazł się na liście najbardziej wpływowych ludzi świata według Bloomberga. Od 40 lat zajmuje się inwestowaniem w rynki wschodzące. Cieszy się popularnością w USA, gdzie często udziela wywiadów dla telewizji takich jak CNBC, Bloomberg, czy CNN.