Z Janem Hamburą rozmawia Maciej Miłosz
Głośno ostatnio o finansowych problemach spółki Aforti, a także Janusza Palikota – jeden z inwestorów jego spółki złożył wniosek o postępowanie sanacyjne oraz o jej upadłość. Niektórzy twierdzą, że to piramidy finansowe. Pan jest wprowadzonym przez prokuraturę zarządcą przymusowym w piramidzie Metropolitan Investment. Kim są ludzie, którzy wchodzą w tego rodzaju przedsięwzięcia?

To osoby z każdej grupy społecznej. Od przedsiębiorcy, który ma wolną gotówkę i szuka inwestycji na kilkanaście milionów złotych, po ludzi, którzy mają kilka tysięcy oszczędności i chcą je powiększyć. Od profesora medycyny po młode osoby, którym brakuje do tego, by uzbierać na wkład własny do kredytu mieszkaniowego. Czasami są to osoby, które miały złe doświadczenia z bankami, np. inwestując w zamknięte fundusze inwestycyjne, i teraz szukają możliwości działania bez ich pośrednictwa. Znam człowieka, który najpierw zainwestował w Amber Gold, potem w GetBack, a później straty chciał odrobić w Metropolitan Investment. A obracał pieniędzmi, które otrzymał z odszkodowania niepełnosprawnego syna. Ci, którzy mają pieniądze, boją się je stracić z powodu inflacji. Ci, którzy ich nie mają – chcą się wzbogacić.

Ile dziś jest na naszym rynku podmiotów, co do których można mieć poważne podejrzenia, że są piramidami finansowymi?
Reklama

Setki.

A ile Polacy w nie zainwestowali?

Co najmniej kilka miliardów złotych.

Jak się dowiadują o takich „okazjach”?

W ostatnich latach często bywało tak, że to z banków wyciekały dane potencjalnych zainteresowanych. Doradcy bankowi wynosili informacje dotyczące klientów, którzy mieli pieniądze; przy okazji często wiedzieli, kiedy im się kończą lokaty, i dzwonili w odpowiednim momencie, proponując alternatywne rozwiązanie. Czasem dzwonili jeszcze z banku, czasem już z nowego podmiotu, dla którego pracowali – w ostatnich latach w bankach było naprawdę sporo zwolnień na stanowiskach doradców. Teraz to są głównie kampanie internetowe, zazwyczaj w mediach społecznościowych albo na portalach crowdfundingowych. Działa również duża liczba osób, które określają się mianem „doradców finansowych” lub „doradców majątkowych”, lub które prowadzą kluby inwestorów czy rentierów.

Po prostu naganiacze?

Tak, zwykle otrzymują od podmiotów stojących za produktami finansowymi 10 proc. od zainwestowanej przez klienta kwoty. Ale nie można tych osób mylić z doradcami inwestycyjnymi, bo taki tytuł uzyskuje się po zdanym egzaminie, który organizuje Komisja Nadzoru Finansowego. A całe to zamieszanie ma służyć jedynie temu, by Kowalski pomyślał, że ma do czynienia z wykwalifikowanym specjalistą.

I ludzie tak po prostu „na słowo” oddają swoje pieniądze?

Te firmy stawiają na bardzo dobry marketing, dodatkowo często też uwiarygadniają się, powołując na autorytet innych – w ten sposób często bywa np. wykorzystywany PKO BP. Na przykład listę obligatariuszy dla Metropolitan Investment prowadziło biuro maklerskie tego banku – bo logo tej szanowanej instytucji finansowej miało przyciągnąć inwestorów. W przypadku spółki Aforti animatorem emisji akcji również był dom maklerski PKO BP.