Po 30 latach kapitalizmu w Polsce mamy na globalnej arenie gospodarczej tylko jednego czempiona – spółkę, która stworzyła grę „Wiedźmin”. Dlaczego akurat ta firma, ta branża i dlaczego tylko ona?
Cofnijmy się w czasie do, powiedzmy, 2000 r. Wyobraźmy sobie, że już wtedy politycy przekonują – jak dzisiaj premier Mateusz Morawiecki – że polskiej gospodarce potrzeba czempionów, czyli firm budujących i umacniających jej międzynarodową pozycję. Rozochoceni ekonomiści, analitycy biznesowi i publicyści zaczynają typować branże, które wkrótce obrodzą silnymi markami i wskazują konkretne firmy, z jakimi wiążą największe nadzieje. Czy wśród nich pojawia się CD Projekt – firma, która dzięki przeniesieniu na ekrany komputerów sagi o „Wiedźminie” stanie się w ciągu dwóch dekad globalnym potentatem na rynku gier i wskoczy na WIG20? Nie.
W 2000 r. CD Projekt jest silnym graczem na krajowym rynku dystrybucji gier, ale są to produkty z importu, nie własne – rodzime są co najwyżej ich „lokalizacje” (spolszczenia). O podboju rynku globalnego nie ma mowy, bo nie ma czym go podbijać, a do głów właścicieli firmy, którzy cicho marzą o własnej produkcji, nikt przecież nie ma dostępu. Zamiast CD Projektu do czempionów in spe eksperci zaliczają więc np. meblarskie Black Red White. Działające od 1991 r. przedsiębiorstwo przeżywa rozkwit, zaopatrując lokalny rynek i zwiększając eksport. Można się spodziewać międzynarodowej ekspansji. – Będą drugą Ikeą, ale o większej sile rażenia, bo mają dostęp do tańszej robocizny! – przewidują analitycy. Pudłują.
Wróćmy do teraźniejszości. I do sfery faktów. Black Red White wciąż działa, sporo nawet eksportuje, ale drugą Ikeą raczej trudno je nazwać – nie ta skala, nie ta rozpoznawalność. CD Projekt z kolei dysponuje marką o globalnej sile rażenia i niewielu wątpi, że sukces ten powtórzy kolejna zapowiadana produkcja firmy, czyli osadzona w przyszłości gra „Cyberpunk 77”. Warszawska firma jest czempionem i trudno z tym dyskutować. Trudno polemizować również z tym, że jest czempionem monopolistą. Jedynym polskim brandem – nie licząc kiełbasy, wódki, Chopina i może jeszcze Jana Pawła II – którego rozpoznawalność sięga właściwie każdego kontynentu. Dlaczego akurat ta firma i dlaczego tylko ona?
Reklama

Kontakty są najważniejsze

Naukowcy lubią rozróżniać czynniki endo- i egzogeniczne, czyli pochodzące z wnętrza i zewnętrza. Pomaga to wyjaśnić fenomen CD Projekt.
Nie mielibyśmy polskiego czempiona, gdyby nie przyczyny endogeniczne, czyli… założyciele firmy Marcin Iwiński i Michał Kiciński. Fundamenty pod sukcesy spółki zaczęli wylewać jeszcze w podstawówce, do której chodzili w latach 80. Jak? Uprawiając (oczywiście, najpierw nieświadomie) networking. To, że szerokie i różnorodne kontakty w biznesie przekładają się na wyższą zdolność do tworzenia wartości dodanej, pokazali w 2018 r. Yiwei Fang, Bill Francis i Iftekhar Hasan. Przebadali oni biografie 1212 prezesów firm z indeksu S&P w latach 2000–2010. Dobre koneksje szefa przynosiły spółkom dodatkowo 81 mln dol., czyli średnio szesnastokrotność jego pensji rocznie. Efektywność mniej ustosunkowanych prezesów była znacznie mniejsza – o ok. 24-krotność rocznej pensji. Skąd ta różnica? Dobry network to po prostu większa innowacyjność (asymilujemy większą liczbę idei), lepszy dostęp do kapitału i skuteczniejszy marketing. I w tym świetle należy czytać historię CD Projektu. Wróćmy do niej.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP