Ten stary dowcip pokazuje, że kwotę, nawet tak niewiarygodną, w pewnych okolicznościach da się usprawiedliwić. Tego typu metodę próbowali nie tak dawno wykorzystać dwaj Panowie próbujący wyłudzić VAT przy transakcjach kupna - sprzedaży niewiele wartych obrazów, które ich zdaniem były warte grube miliony. Historie nie z tej ziemi dzieją się także na rodzimym rynku kapitałowym. I choć niewiele jest już w stanie mnie zaskoczyć, to roszczenie ogłoszone kilka tygodni temu przez jedną ze spółek z New Connect wobec GPW w sprawie poczynań, a raczej bezczynności, tzw. „widłowego”, czyli przewodniczącego giełdowej sesji, wprawiła mnie w osłupienie. Ni mniej ni więcej, zażądała 1 mld zł odszkodowania. Spółka, choć mała, to specjalizuje się w operowaniu dużymi liczbami, chwaleniu się dużym rozmachem oraz oryginalnym modelem budowania wartości. Po prostu prawdziwa perełka inwestycyjna, biorąc pod uwagę fakt, że wówczas przy kapitalizacji wysokości 180 mln zł jej C/Z wynosił 1,1, C/WK 0,9, i to po wzroście kursu w ciągu roku o 2 566 proc. Teoretycznie każdy inwestor powinien wyszarpywać jej akcje, jak głodny Reksio. Powinien, a nie mógł, bo przez pewien czas popyt na nie tak przewyższał podaż, że notowania przez kilka sesji były zawieszone. I tutaj do akcji powinien wejść bardzo szybko „widłowy”, ale nie wszedł. Dlatego spółka poczuła, że brak możliwości zawierania transakcji skrzywdził jej akcjonariuszy, a ona sama doznała uszczerbku na finansach i reputacji. Uszczerbek wyceniono w komunikacie ESPI na 1 mld zł, co przy zysku samej GPW za I półrocze 2020 r. w wysokości 78 mln zł, robi wrażenie. Niemałe! Sama spółka domagająca się odszkodowania wypracowała w tym czasie przy zerowych przychodach, dwa razy więcej zysku netto niż warszawska giełda bo 157 mln zł. To robi jeszcze większe wrażenie!

Komunikat wysłany w połowie sierpnia tego roku, gdy już panowały duże upały, brzmiał mniej więcej tak: „Zarząd spółki przy aprobacie Przewodniczącego Rady Nadzorczej podjął decyzję o pozwaniu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie o odszkodowanie w wysokości 1 000 000 000 zł.Podstawą roszczenia są negatywne skutki finansowe i opiniotwórcze dla emitenta, spowodowane nieprecyzyjnym regulaminem GPW. Ze względu na wielokrotne zawieszenia obrotu, użycie Regulaminu Giełdy, jako argumentu dającego swobodę interpretacji zdarzeń ekonomicznych osobą fizycznym poprzez kreowanie kursu akcji – spółka oraz jej akcjonariusze doznali uszczerbku ekonomicznego”.

Abstrahując od błędu ortograficznego w niniejszym liście, jakoś trudno doszukać się uszczerbku ekonomicznego dla spółki związanego z zawieszeniem notowań, chyba że jej główni akcjonariusze chcieli jak najszybciej sprzedać akcje, by pieniądze pozyskane ze sprzedaży szybciutko pożyczyć wspaniałomyślnie spółce, która ich niezbędnie potrzebowała.

Wróćmy jednak do roli tzw. „widłowego”, postaci niemal tak mitycznej w świecie giełdowych inwestorów w czasach obecnej hossy, jak Wiedźmin w świecie gamingu. Otóż, pojawia się wtedy, gdy kurs akcji rzucany jest w sposób długotrwały na „widły”. A „widły” w żargonie to maksymalne widełki (odchylenie) kursu ustalane przez Giełdę w celu ograniczenia zbyt gwałtownych ruchów cen. Standardowo wynoszą one 10% (widełki statyczne), a potem, przy dalszej nierównowadze, stosowane są automatycznie kolejne ograniczenia (widełki dynamiczne), sięgające od 3,5 do 6,5%, w zależności od wielkości spółki. Dokładniej „widłowy” może pojawić się wtedy, gdy nierównowaga jest tak duża, że mimo kolejnych widełek i prób równoważenia rynku nie może dojść do transakcji. „Widłowym” jest doświadczony przewodniczący sesji giełdowej, który biorąc pod uwagę parę czynników, może zmienić, zawiesić lub odstąpić od stosowania widełek dynamicznych. Jeśli to zrobi, to kurs zostanie uwolniony, ku radości wszystkich tych którzy chcą jak najszybciej sprzedać lub kupić papiery. Bywa jednak i tak, że obrót jest zawieszony nawet na parę dni zanim otwarcie nie zmieści się „widłach” albo „widłowy” nie zlituje się i zdejmie ograniczenia. W obecnych czasach „wiszenie na widłach”, np. po debiucie na New Connect, jest nawet w dobrym tonie, zwłaszcza w spółkach mających coś wspólnego z grami, biotechnologią, kryptowalutami, czy fotowoltaiką.

Reklama

Ale po co inwestorzy gorączkują się jakimiś „widłami”, czy „widłowymi”? Tutaj mamy rozbieżne cele. Organizator obrotu, czyli giełda stara się studzić emocje, czyli „widełki” są po to, by w trakcie równoważenia popytu z podażą, racjonalnie podchodzić do oferowanych w zleceniach cen. Dla spekulantów (sól każdej giełdy!) to zaś okazja do jeszcze większego podkręcenia emocji i tym samym windowania kursu. Czasami stosuje się tutaj technikę zwaną "PUMP AND DUMP". Ma na celu wzrost kursu akcji do wysokich poziomów a następnie stopniowej sprzedaży walorów w ręce tzw. „drobnicy”, zwykle przed ukształtowaniem szczytu. Windowanie kursu odbywa się niejednokrotnie przez przerzucanie dużych pakietów akcji po coraz wyższych cenach między tymi samymi inwestorami. Takie działanie sprawia wrażenie istnienia dużego popytu na dany walor, co jak magnes przyciąga mniej doświadczonych uczestników rynku, popularnie zwanych „leszczami”. W dniu wystąpienia maksimum cenowego obserwuje się zwykle najwyższy wolumen obrotu w historii, na każdej następnej sesji kurs oraz obroty stopniowo spadają, aż do momentu następnego „Pump and dump”. Oczywiście tego typu działania są niezgodne z prawem.



A jak się zakończyła sprawa pozwu na 1 mld zł? Notowania w końcu zostały uwolnione i trudno jest ocenić, na ile zmiękło serce widłowemu a na ile zmieściły się w automatycznych widełkach. Kilka dni po pierwszym komunikacie głos zabrała Rada Nadzorcza naszej perły. Otóż nakazała ona Zarządowi „zaprzestanie wszelkich działań procesowych przeciwko Spółce Skarbu Państwa”, podejmując „uchwałę w zakresie czynności Zarządu, zmierzających do naprawy wad systemowych GPW”. W treści tej uchwały jest miedzy innymi taki smaczek: „…Nie można walczyć z wadami systemowymi spółki Skarbu Państwa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej”…

Jakie z tego wnioski? GPW ma szczęście, że jest spółką Skarbu Państwa, choć większość jej akcjonariuszy reprezentuje kapitał prywatny. Ponadto, zdaniem emitenta, spółka ma wady systemowe, o czym pewnie nie przeczytamy w Strategii Rozwoju Rynku Kapitałowego, choć powinien o tym przynajmniej wiedzieć pełnomocnik rządu do spraw jej realizacji - Antonii Repa. I na koniec chciałoby się powiedzieć: - Boże chroń naszą królową GPW przed takimi emitentami, bo nie wiedzą co czynią, wystawiając się na śmieszność takimi poczynaniami. A jeśli jednak dobrze wiedzą, wchodząc na parkiet, akceptując obowiązujące przepisy i regulaminy, to chroń innych przed nimi.

Mimo zejścia naszej perły z drogi sądowej przeciwko GPW, ta ostania postanowiła się przyjrzeć modelowi biznesowemu spółki, która w rozliczeniach z partnerami biznesowymi posługuje się kryptowalutą i pod koniec sierpnia zobowiązała ją do przeprowadzenia zewnętrznej analizy sytuacji gospodarczej, majątkowej i finansowej oraz perspektyw na przyszłość gdyż, m.in. „zachodzi istotna niepewność co do stanu faktycznego, jak i wątpliwości odnośnie do aktualnej sytuacji gospodarczej, majątkowej lub finansowej Emitenta.” Zarząd perły co prawda stwierdził, że nie podziela stanowiska GPW, że zachodzą ku temu przesłanki ale zgodził się to zrobić, bo „jest to okazja do rozwiania wszelkich wątpliwości”. Dokument ma się pojawić do 7 października. Z pewnością będzie to ciekawa lektura.

Autor: Dariusz Jarosz, Martis Consulting