Niskie stopy procentowe spowodowały, że lokaty - przynajmniej na razie - zeszły na boczny tor i mamy boom w nieruchomościach. A co z giełdą? Na ile Polacy ufają jej jako formie skutecznego inwestowania?

Poziom zaufania do giełdy jest najwyższy w historii, choć wciąż nie jest powszechny i nadal możemy wiele poprawić. Badania pokazują, że Polakom brakuje przede wszystkim wiedzy na temat inwestowania na giełdzie. Historycznie lubimy podkreślać, że nasz rynek kapitałowy ma dłuższą historię niż ostatnie 30 lat. To prawda, ale statystyczny Polak o giełdzie usłyszał dopiero w latach 90. XX w. Trudno stwierdzić, że przed założeniem GPW istniała jakakolwiek powszechna świadomość dotycząca inwestowania w papiery wartościowe. A i pierwsze 10 lat istnienia giełdy to było dopiero poznawanie podstawowych mechanizmów.
I to przez dość wąskie grono entuzjastów.
Inwestowanie było wówczas bardzo trudne - spółek do wyboru było niewiele, standardy były zupełnie inne, nie było tak wielkich możliwości technologicznych, a i my sami nie byliśmy tak powiązani z rynkiem światowym. Pierwsza dekada giełdy była ważna dla rozwoju instytucji, ale ówczesne inwestowanie ma niewiele wspólnego z tym, co mamy dziś. Budowanie zaufania w oparciu o obecne realia inwestycyjne to tak naprawdę ostatnie 10 lat. To w tym czasie naprawdę przeciętny Polak otrzymał instrumenty do tego, by w bardzo łatwy sposób zarządzać swoimi oszczędnościami na warszawskim parkiecie. Słyszymy o coraz większej liczbie osób, które zarobiły dzięki giełdzie.
Reklama
Kryzys finansowy z końca pierwszej dekady XXI w. pomógł giełdzie?
Wydaje mi się, że najważniejsza jest zmiana świadomości, na którą potrzebny jest czas i budowanie przystępności. Niezależnie od tego, co będziemy robić jako giełda, i tak musi upłynąć czas. Niezależnie od działań, jakie podejmiemy, i tak nie przeskoczymy pewnych zmian w mentalności. Trzeba przyznać, że Polacy w tym zakresie zdają egzamin bardzo dobrze - odrobili w ostatnim czasie dużą lekcję z zarządzania majątkiem. Myślę, że kryzys finansowy z lat 2008-2009 również miał w tym swój udział. Choć Polski nie dotknął on tak mocno jak inne państwa, to jednak Polacy dowiedzieli się wówczas np. tego, że nieruchomości niekoniecznie ciągle tylko rosną. To był moment otrzeźwienia. Ci, którzy teraz weszli na rynek, jeszcze czekają na podobne doświadczenie, ale wielu inwestorów o tym pamięta.
Co sprzyja GPW w obecnych warunkach?
Polaków stać na inwestowanie. Depozyty gotówkowe w bankach są wysokie, ceny nieruchomości idą w górę, więc giełda z instytucji stojącej z boku, niebędącej pierwszym wyborem do lokowania nadwyżek kapitału staje się najpopularniejszym miejscem do pomnażania majątku. Obrazowo można to porównać do lekcji wychowania fizycznego w szkole: na początku nikt nie chciał jej brać do drużyny, teraz okazuje się, że jednak potrafi grać w piłkę, co sprawia, że wybierana jest w pierwszej kolejności. Ważna jest też pozycja polskich spółek krajowych, która jest silniejsza niż wcześniej. Są to spółki ciekawsze i bardziej rozwinięte. To chyba jest nawet silniejszym kołem zamachowym niż sama rozwijająca się technologia związana z inwestycjami. Nawet gdybyśmy w latach 90. dysponowali taką infrastrukturą, to trudno wyobrazić sobie, byśmy zachęcili do inwestowania rzesze Polaków, gdy dostępnych było raptem kilkanaście spółek. Kondycja firm to ważny element.
Inflacja i zerowe lokaty dalej będą pchać Polaków ku giełdzie?
Wydaje się, że tak, choć myślę, że inflacja ma tu mniejsze znaczenie. Z jej wzrostem mamy do czynienia od kilku miesięcy, wcześniej wcale nie była nadzwyczaj duża. Traktujemy więc to jako nowe zjawisko, dlatego zwracamy na nie bardzo dużą uwagę. Z czasem przyzwyczaimy się do niej i zobojętniejemy, o ile oczywiście nie osiągnie dwucyfrowych poziomów.
Lokaty to dużo ważniejsza kwestia. Polacy przez lata przyzwyczajali się do wysokiego oprocentowania. Gdy mieliśmy oprocentowanie w wysokości 7-8 proc., Polacy dzielili lokaty, by uniknąć opodatkowania odsetek; to była powszechnie uprawiana „inżynieria finansowa”. Teraz to zniknęło, bo po prostu się nie opłaca. Niskie odsetki będą pchały Polaków ku rynkowi kapitałowemu bardziej niż inflacja.
Kiedyś główną formą obecności statystycznego Kowalskiego na giełdzie były otwarte fundusze emerytalne. Czy teraz to zadanie będą wypełniać pracownicze plany kapitałowe?
Możliwe, ale obstawiałbym, że ważniejsze będą bezpośrednie inwestycje prywatne za pośrednictwem biura maklerskiego czy funduszu inwestycyjnego. Sam mocno kibicuję trendowi postępującej świadomości inwestycyjnej Polaków. Tak by wiedzieli, gdzie te pieniądze są i dlaczego. A najlepsze do tego jest inwestowanie samodzielne. PPK na pewno będą dużym graczem na rynku i to ważne, by się rozwijały, ale trzeba dać im czas.
A dziś możemy być usatysfakcjonowani poziomem samodzielnych inwestycji indywidualnych?
Jeszcze długo nie będę zadowolony z tego poziomu. Wzorem dla całego świata w zakresie rozwoju rynku kapitałowego są Stany Zjednoczone. Tam ok. 55 proc. obywateli ma oszczędności na rynku kapitałowym. To oczywiście nie tylko rachunki maklerskie, ale też specjalne programy oszczędnościowe. Niemniej ponad połowa obywateli interesuje się tam tym, co się dzieje na parkiecie. U nas to wciąż pojedyncze procenty. To pokazuje, że przed nami bardzo długa droga do ideału i gdybyśmy nawet osiągali przez kolejne lata wzrosty o 200-300 proc., to też nadal dużo zostałoby do zrobienia. Nie zbudujemy majątku bez inwestycji.
Może brakuje nam giełdowych celebrytów? Takich polskich Warrenów Buffettów przenikających do powszechnej świadomości?
Z pewnością. Wśród samych finansistów giełda jest popularna i nie potrzebujemy dalszej promocji. Buffett jednak jest postacią popkultury, wychodzącą poza hermetyczne grono ekonomistów. Gdy byłem u niego w Omaha na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy, to przed jego wejściem na scenę puszczano utwory muzycznych gwiazd. Wniknął pod strzechy - często robi sobie zdjęcia z coca-colą czy jada w McDonaldzie. Nam brakuje takich osób, które mogłyby pokazać, że inwestycje są dla zwykłych ludzi. Tak jak Ewa Chodakowska spopularyzowała to, że każdy Polak może ćwiczyć w domu i nie potrzebuje trenera i drogiego sprzętu, tak potrzebujemy odpowiednika Ewy Chodakowskiej dla rynku kapitałowego.
Da się to zrobić w warunkach dużo młodszego kapitalizmu i, jak sobie powiedzieliśmy, dość niewielkiej świadomości inwestycyjnej?
Musimy kogoś takiego znaleźć. Inaczej młodzi ludzie będą szukać idoli poza Polską. To bardzo ważny argument, bo każdy z dostępem do internetu może znaleźć wzór z innych rynków albo branży kryptowalut, w związku z czym nie będzie zainteresowany tym, co dzieje się na warszawskim parkiecie. A bez napływu nowych ludzi nie będziemy mogli się rozwijać i tym samym dawać szansę na wzrost polskim firmom notowanym na GPW.
Czego jeszcze brakuje, by liczba zainteresowanych rosła?
Nigdy dość edukacji giełdowej. Z wiedzą finansową jest u nas kiepsko. Ale trzeba usprawiedliwić naszych rodaków. Nasi rodzice nie mieli szansy na taką aktywność na rynku jak my. Ci, którzy pracowali w latach 80. i 90., nie mogli inwestować. Dlatego trudno dziwić się, że ludzie w tym wieku też muszą się uczyć rynku i nie wszyscy są tym zainteresowani. Moi rodzice nie mieli kredytu hipotecznego - ja jestem pierwszą osobą w pokoleniu, która ma, i sądzę, że tak jest w wielu polskich domach. Wchodzimy do tej dżungli z maczetą, by następni mieli już łatwiej. My już też wiemy, że kredyty walutowe mogą stanowić ryzyko. Będziemy rozumieć również, że kredyt może być problemem w czasie rosnących stóp procentowych. Tego wszystkiego dowiadujemy się na własnej skórze.
A może powinniśmy tę wiedzę wynieść ze szkoły?
I tego nie jest w stanie zastąpić szkolna edukacja finansowa. Oczywiście wszyscy chcemy, by wreszcie znalazła w szkole swoje miejsce, ale żeby miała sens, ludzie muszą korzystać z tych produktów. Jeśli czternastolatek będzie musiał uczyć się o rodzajach inwestycji, a nie będzie mógł zobaczyć na przykładach z życia, co one oznaczają, nie będzie to miało sensu. To będzie pusta nauka regułek. Na dzisiejszych 30- i 40-latkach spoczywa obowiązek edukacji najbliższych. Mówię swojemu synowi, czym jest giełda, a jednocześnie w innej formie tłumaczę ją swoim rodzicom. Edukacja zależy od nas - łatwo mówić, że ministerstwo powinno zmienić podstawę programową, a nauczyciele się dokształcić. Ale to my mamy potencjał faktycznej zmiany. Ludzie w średnim wieku są najważniejszym ogniwem edukacji finansowej. A o młode pokolenie biją się dziś wszystkie giełdy na świecie. Musimy pozostać konkurencyjni.
A co może zrobić sama GPW? Nie weźmie wszystkiego na siebie, ale czy to oznacza, że jest bezradna?
Wiele działań GPW jest z pozoru niezauważalnych i oznaczają po prostu sprawne działanie rynku, nawet w momentach szokowych, jakim był np. wybuch pandemii. To jak z informatykiem w firmie - jeśli nigdy nie musieliśmy do niego dzwonić, to znaczy, że świetnie wykonuje swoją bieżącą pracę. To bardzo ważne, bo umożliwia zarabianie inwestorom, a spółkom pozyskiwanie kapitału. Drugim zadaniem jest wybieganie w przyszłość - czeka nas czas ogromnych zmian. Coraz ważniejszy staje się blockchain czy crowdfunding umożliwiający pozyskiwanie kapitału poza obrotem giełdowym. Twórcy kiedyś w poszukiwaniu kapitału wchodzili na giełdę lub brali kredyt z banku. Teraz można to zrobić inaczej. Podobnie działają start-upy. Dlatego GPW staje się coraz bardziej spółką technologiczną. A w tym świecie konkurencja jest ogromna.
GRK