Już w ubiegłym tygodniu notowania złotego zamknęły się na najsłabszych od kilkunastu lat poziomach, a poniedziałek przyniósł tylko pogłębienie deprecjacji. Kurs euro–złotego przebił wczoraj ważny poziom 4,7, a to zdaniem analityków otwiera drogę do dalszego osłabienia. Nie pomogła złotemu piątkowa „interwencja werbalna” prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego. Ten w rozmowie z PAP Biznes stwierdził m.in., że „w warunkach podwyższonej inflacji dalsze osłabianie złotego nie byłoby spójne z polityką stóp procentowych NBP”. Ta polityka zaś prowadzi w kierunku wyższego kosztu pieniądza – w październiku i listopadzie dwoma ruchami Rada Polityki Pieniężnej podniosła główną stopę procentową banku centralnego z 0,1 proc. do 1,25 proc. Ekonomiści zaś są przekonani, że w grudniu polityka pieniężna zostanie znów zaostrzona i podwyżki będą kontynuowane w kolejnych miesiącach przyszłego roku. To zaś powinno – przynajmniej w teorii – skutkować aprecjacją polskiej waluty.
Zdaniem prezesa NBP za obecne jej osłabienie należy winić umacniającego się dolara, rozkręcającą się falę pandemii w Europie i sytuację na granicy polsko-białoruskiej. Szef banku centralnego wskazał też, że póki kurs przesuwają czynniki rynkowego i ruchy nie są zbyt silne, to nie będzie reakcji NBP.