Jeżeli serwis odmówi odblokowania postu albo konta użytkownika, ten będzie mógł w specjalnym punkcie kontaktowym zgłosić „nieuzasadnioną cenzurę treści” – zapowiada Marek Zagórski, szef resortu cyfryzacji.
ikona lupy />
Marek Zagórski, szef resortu cyfryzacji / DGP
Co nas jeszcze czeka w tej kadencji, jeśli chodzi o zbliżanie obywatela z e-administracją?
Staram się nie składać takich deklaracji, zwłaszcza podawać konkretnych dat, bo później często z nich nic nie wychodzi. Lepiej mówić o tym, co już mamy. Może więc powiem o naszym najmłodszym dziecku – kilka dni temu na stronie Obywatel.gov.pl uruchomiliśmy panel użytkownika. To zupełnie nowa jakość. Do tej pory ktoś, kto chciał skorzystać z elektronicznych usług, jakie oferuje mu administracja, musiał ich szukać na różnych portalach. Panel użytkownika to zmienia. W jednym miejscu zainteresowany ma zgrupowane wszystkie zorientowane na niego usługi. De facto mamy więc polski odpowiednik duńskiego eBoxa! Już teraz są tam zgrupowane dane o nas, naszych samochodach, jest też możliwość wejścia do innych portali administracji typu PUE ZUS bez potrzeby ponownego logowania. Kończymy też migrację stron rządowych na portal gov.pl. Do końca roku powinniśmy mieć wszystkie ministerstwa pod tym adresem. Cel jest taki, by wszystkie strony administracji rządowej były w jednym miejscu i by obywatel nie musiał ich szukać. Staramy się wzorować na najlepszych rozwiązaniach zagranicznych.
Reklama
Co z pakietem deregulacyjnym dla kierowców?
Gospodarzem ustawy jest Ministerstwo Infrastruktury. Mam nadzieję, że za chwilę projekt będzie gotowy. Chcemy, by nowe regulacje zostały przyjęte do końca I kwartału 2019 r., ale pewne elementy będą wchodzić stopniowo.
Jest pan zadowolony z tego, jak funkcjonują obowiązujące od października przepisy, na mocy których kierowcy nie muszą wozić przy sobie dowodów rejestracyjnych czy potwierdzenia OC? Ponoć policja wciąż natrafia na błędy w CEPiK, gdy weryfikuje dane kierowcy. Z kolei ubezpieczyciele radzą, by jednak wozić dokumenty dla świętego spokoju.
Owszem, jestem zadowolony. I mam nadzieję, że wszyscy ci, którzy na tych przepisach korzystają również. Dotyczy to szczególnie grup osób, które wspólnie korzystają z jednego auta. To eliminuje ich odwieczny problem – u kogo jest dowód? Choć ja swoje dokumenty wożę ze sobą.
Żartuje pan?
Nie, bo tego typu rozwiązania są po to, by dawać wybór. Jeśli komuś to nie przeszkadza, niech wozi. W przypadku stłuczki dokumenty mogą skrócić czas niezbędny na potwierdzenie danych. Ale jeśli ktoś ich nie ma, też nic się nie stanie – za brak dokumentu po prostu nie ma mandatu. Ponadto nie mam informacji od policji czy innych służb o błędnych w CEPiK, choć nie jest żadną tajemnicą, że takie się zdarzają. W przyszłości chcemy dołączyć do mDokumentów elektroniczne wersje dowodu rejestracyjnego i potwierdzenia ubezpieczenia OC. Będzie to dodatkowy element potwierdzający w razie kontroli.
Tyle że mDokumentów nie można użyć w kontaktach z administracją publiczną. Policja będzie honorować takie rozwiązanie?
Od września mDokumenty są usankcjonowane ustawowo. Nie są one oczywiście zamiennikiem dowodu osobistego, ale można ich używać wszędzie tam, gdzie w ustawie nie jest wprost napisane, że konieczny jest dowód osobisty. Innymi słowy – u notariusza za pomocą mDokumentów sprawy nie załatwimy, ale w wypożyczalni sprzętu sportowego już spokojnie. Inny przykład? Wybory. Do komisji wyborczej mogę iść z mDokumentem i w ten sposób potwierdzić w lokalu wyborczym swoją tożsamość. Nikt nie powinien mnie odprawić z kwitkiem, choć wiem, że takie sytuacje się zdarzały. Ale to kwestia przyzwyczajenia do nowych rozwiązań. Jeśli więc chodzi o kontrole drogowe, mobilnej wersji dowodu rejestracyjnego jak najbardziej będziemy mogli użyć.
A nie planujecie zmiany statusu prawnego mDokumentów, by go wzmocnić?
Jeśli będzie taka potrzeba, rozważymy to. Ale najpierw chciałbym, by liczba realnych użytkowników tego rozwiązania (obecnie jest ich 86 tys.) się podwoiła. Jeśli chodzi o inne mDokumenty, właśnie rozpoczęliśmy wdrażanie mLegitymacji szkolnej. Już mamy prawie setkę szkół, które są chętne dołączyć do projektu.
Polski rząd uruchomił wspólnie z Facebookiem pierwszy na świecie punkt, w którym użytkownicy portalu mogą zgłaszać nieuzasadnione cenzurowanie treści. Skąd taka potrzeba? Czy to efekt nagłaśniania problemu tego, że Facebook rzekomo cenzuruje treści prawicowe?
W dużej mierze tak, choć problem dotyczył nie tylko treści prawicowych. I do nas, i w przestrzeni publicznej formułowane były sugestie, że pora coś z tym zrobić. Podjęliśmy więc niełatwe rozmowy z portalami społecznościowymi. Jeszcze minister Anna Streżyńska próbowała ustawowo uregulować tę sprawę, ale skończyło się zarzutem o chęć cenzurowania internetu. Z drugiej strony mamy przeświadczenie, że regulaminy portali społecznościowych bywają niejasne i nie uwzględniają kontekstu kulturowego. Rozmowy nie są łatwe, bo serwisy wychodzą z założenia, że działają w oparciu o swoje regulaminy i nikt nie ma obowiązku zakładania sobie tam konta.
Jak ma działać ten punkt kontaktowy? Dziś jak Face book zablokuje mi konto, mogę się od tej decyzji odwołać do portalu. Jutro pieczę nad tym sprawować będzie pana resort?
Nie aż tak. Próbujemy wypracować jakieś mechanizmy współpracy. Do punktu kontaktowego zwrócić będą się mogli wszyscy ci, którzy uważają, że decyzja Facebooka o nieodblokowaniu treści jest nieuzasadniona i potrzebne jest ponowne rozpatrzenie sprawy.
Coś jak druga instancja?
Dokładnie tak! Ale nadal rozpatrywać to będzie Facebook. Umówiliśmy się za to, że wszystkie sprawy, które będą przechodzić przez punkt kontaktowy, będą rozpatrywane z większą wnikliwością.
Kto będzie zasiadał w tym zespole?
W tej chwili są to pracownicy Facebooka, ale rozmawiamy na ten temat. Jedna z naszych propozycji szła w takim kierunku, by w zespole zasiadali też niezależni eksperci. Serwisy same dostrzegają potrzebę zwiększania uprawnień i interakcji z użytkownikami. Kiedyś mówienie o możliwości przenoszenia numeru od jednego operatora do drugiego też wzbudzało emocje i było niewyobrażalne. Dziś to coś zupełnie naturalnego. I podobnie dzieje się z social mediami – na pewno mechanizmy ich funkcjonowania będą podlegać jakimś regulacjom. Pytanie, czy to one same je ustalą, czy odgórnie zrobią to np. organy unijne.
Kto następny? Twitter?
Prowadzimy podobne rozmowy z największymi serwisami.
Co pana zdaniem się udało w kwestiach cyfryzacyjnych w ciągu ostatnich trzech lat?
Przede wszystkim to, że obywatele zaczynają dostrzegać korzyści, jakie daje załatwianie spraw online i coraz chętniej korzystają z tej możliwości. Na pewno udał się projekt dotyczący realizowanych już sieci światłowodowych, jeden z największych w Europie. Tu zagrożeń nie widzimy, operatorzy, którzy wygrywali konkursy, realizują inwestycje na bieżąco. Profil Zaufany w 2015 r. miał ok. 350 tys. użytkowników, a dziś jest ich 2,6 mln. Proszę zobaczyć, z jakimi przyrostami mamy do czynienia. Uruchamiamy kolejne usługi, nie tylko jako Ministerstwo Cyfryzacji, ale także wspólnie z innymi resortami, np. rodziny, pracy i polityki społecznej przy okazji wniosków online w programie „Rodzina 500 plus”. Od niedawna można też zgłaszać narodziny dziecka przez internet. Udaje się więc przełamywać pewne niemożności i sposoby myślenia.
A w pierś z jakiegoś powodu należy się uderzyć?
E-doręczenia to projekt, który powinien wystartować dużo wcześniej. Także integracja różnych systemów powinna postępować szybciej. No i różne decyzje legislacyjne i systemowe powinny być podjęte dawno temu, np. te w sprawie chmury rządowej. Mamy też projekty, które są symbolem nieudanych działań, jak np. CEPiK. W tym przypadku odziedziczyliśmy zły projekt po poprzednikach. Niestety, sami nie ustrzegliśmy się błędów. Najważniejsze jednak, że wyciągamy z nich wnioski. Potrzebujemy też nowej ustawy o informatyzacji, możemy ją na roboczo nazwać kodeksem cyfrowym. Powinna spowodować, że o działaniu administracji zaczniemy wreszcie myśleć kryteriami internetu, a nie papieru.
A co z repolonizacją systemu opłat za drogi. Do tej pory mieliśmy prosty system – GDDKiA jako właściciela systemu i operatora firmę Kapsch, która była rozliczana z jego działania. Teraz Dyrekcja powierzyła to zadanie GITD, który zrzucił to na Instytut Łączności, który z kolei jako podwykonawcę wziął firmę Kapsch. Wiele działań jest rozdzielonych między różne instytucje.
Kapsch też wiele zadań zlecał podwykonawcom. To nic nowego. Musimy rozróżnić dwie rzeczy. Pierwsza to utrzymanie viaTOLL-a po wygaśnięciu umowy z Kapschem, co nastąpiło 2 listopada, a druga – budowa nowego systemu. GIDT z instytutem przejęła zarządzanie, w części zlecając administrację dotychczasowym podwykonawcom na określony czas. Stopniowo będą przejmować odpowiedzialność. Kapsch odpowiada za system informatyczny, bo jest on jego autorstwa. Ten okres przejściowy potrwa 26 miesięcy. W tym czasie GITD i Instytut będą budować nowy system.
Cały wywiad na dziennik.pl