Ponad 3,4 mld zł zarobiły na sprzedaży do Polski "czarnego złota" firmy z Rosji. Import węgla awansował w naszym kraju do rangi "dbania o bezpieczeństwo energetyczne".

– Nie pamiętam żeby kiedykolwiek na rynku było takie ssanie. Węgiel z Rosji sprowadzali ludzie kompletnie bez doświadczenia w branży, nawet fryzjerzy i restauratorzy – opowiada w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl doświadczony importer węgla. – Widziałem nieudolnie przetłumaczone z rosyjskiego specyfikacje, w których ktoś napisał, że węgiel zawiera „części latające” zamiast „części lotnych”. Importerzy liczyli na suty zarobek. Część z nich może się przeliczyć.

W 2018 r. sprowadzono do Polski prawie 20 mln ton węgla. – Rynek jest zawalony surowcem, nadwyżka sięga 5 mln ton i tego nie ma gdzie upchnąć – ocenia rozmówca WysokieNapiecie.pl.

Importerzy sprzedają więc węgiel po coraz niższej cenie, byle tylko ratować płynność. Próbują go wcisnąć komu się tylko da. Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa, państwowa spółka, która wzięła się za handel importowanym węglem, obwieściła nawet na swojej stronie internetowej: „W związku z dużym zainteresowaniem współpracą w zakresie dostarczenia

Grupie CZH surowców energetycznych ze strony podmiotów zajmujących się handlem węglem importowanym informujemy, że mając na uwadze obecną sytuację rynkową, nie poszukujemy aktualnie nowych dostawców”.

Reklama

Skąd się wziął taki duży import? Wiosną węgla na rynku zaczęło brakować. – Polska Grupa Górnicza rozsyłała do klientów informacje, że obcina dostawy do najniższego dopuszczalnego umowami poziomu. Do tego doszedł spadek wydobycia w Tauronie. Zaczęła się nerwówka w elektrowniach, część z nich nie mogła chodzić z pełną mocą – opowiada nam menedżer z jednej z państwowych spółek. Jego zdaniem miało to też wpływ na nagłe wzrosty cen prądu na giełdzie.
Fakt obcięcia dostaw przez PGG do minimalnych „widełek” z umowy potwierdził też prezes Enei Mirosław Kowalik.

Przestraszone spółki zaczęły naciskać na resort energii aby pozwolił kupować surowiec z importu, także z Rosji. Oczywiście nikt oficjalnie niczego nie zakazywał, ale zarządy spółek wiedzą jak mogłaby się skończyć węglowa „samowolka”. Kierownictwo ministerstwa nie miało wyjścia - dało energetykom zgodę na import z wrażego wschodu.

W sumie energetyka sprowadziła i spaliła w 2018 r. 2,5 mln ton importowanego węgla, pięć razy więcej niż w 2017 r. Zgodnie z zasadą „jeśli nie mogę czegoś zwalczyć, muszę to polubić, import awansował do rangi „dbania o bezpieczeństwo energetyczne kraju”. Największą rolę odegrał niegdysiejszy eksporter polskiego węgla, czyli Węglokoks.

"Węglokoks stał się spółką handlową działającą na wielu marżowych rynkach i w różnych kategoriach produktowych. Jednym z celów strategicznych Spółki na najbliższe lata będzie utrzymanie zdolności do zabezpieczania potrzeb energetyki zawodowej w zakresie dostaw węgla w kontekście bezpieczeństwa energetycznego kraju poprzez interwencyjne zakupy węgla z importu. Nowa aktywność Węglokoksu dotycząca importu węgla wynika wprost z dokumentu rządowego Program dla sektora węgla kamiennego, przyjętego w styczniu 2018 roku, gdzie Węglokoks został przywołany jako interwencyjny importer węgla na potrzeby krajowej energetyki i ciepłownictwa. W 2018 roku Węglokoks sprzedał spółkom energetycznym importowany węgiel w ilości około 1,1 mln ton.”

Spółka nie pochwaliła się, że większość z tego węgla pochodziła z Rosji, chociaż skwapliwie informowała o statkach z węglem z USA, które jednak były tylko ułamkiem dostaw.

Dlaczego musimy sprowadzać węgiel z zagranicy? Co to oznacza dla energetyki? Kto zarobił najwięcej na imporcie węgla? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl

Autor: Rafał Zasuń, WysokieNapiecie.pl