Ma od pół do prawie metra średnicy, 10 km długości i znajduje się głównie pod ziemią. Tam, gdzie na chwilę wypełza na wierzch, straszy pordzewiałą, pogiętą blachą, która miała go zabezpieczyć przed ludzką ciekawością. Dziś już nie musi chronić, bo kolektorem, który łączył łódzką Anilanę z oczyszczalnią, ścieki od lat nie płyną. I choć zakładu też nie ma, to kanał nie zniknął – biegnie pod osiedlami i parkami, ulicami oraz placami zabaw. Między innymi pod osiedlem Zarzew na Widzewie, więc Jakub Hubert, który przewodniczy radzie osiedla, zainteresował się nim. To, czego się dowiedział, wywołało w nim niepokój.
Anilana powstała po wojnie w miejscu, gdzie blisko 150 lat temu dwaj łódzcy przemysłowcy rozpoczęli budowę kilku zakładów, w tym tkalni, farbiarni i przędzalni – to wiedział. Wiedział, że ścieki powstałe przy takiej produkcji ładnie pachnieć nie mogły, nie zaskoczyła go więc informacja, że śmierdziały. Ale o tym, że fetor nie był zbyt toksyczny, przeczytał już z zainteresowaniem. Równie ciekawe okazały się informacje, że gdy podczas wojny zakłady przejęli Niemcy i w tych samych budynkach zaczęli produkować sztuczne futra dla żołnierzy, odpady stały się o wiele bardziej agresywne i szkodliwe dla środowiska.
A potem dokopał się do informacji, że to i tak nic w porównaniu z tym, co przez czterdzieści lat wypluwała z siebie Anilana.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP
Reklama