Polacy zarabiają niecałe 12 euro za godzinę. Niemcy ponad 31 euro.

Polska nadal jest krajem, w którym zarobki pracowników są jednymi z najniższych w Unii Europejskiej. W 2023 roku godzina pracy kosztowała u nas przeciętnie tylko 14,5 euro.Składają się na tę liczbę wynagrodzenie dla pracownika, oraz obowiązkowe narzuty na to wynagrodzenie, czyli podatki i składki.

Reklama

Jeśli pominiemy narzuty i zostawimy same tylko wynagrodzenia, to z 14,5 euro zrobi nam się 11,9 euro, co stanowi prawie dokładnie połowę średniej unijnej na poziomie 24 euro za godzinę. Niższe wynagrodzenia są tylko na Węgrzech i na Łotwie oraz w Rumunii i Bułgarii.

W ciągu ostatniego roku średnia płaca godzinowa wzrosła u nas aż o 15,5 proc. ale istotną częścią tego wzrostu było także umocnienie się złotego do euro, licząc w złotych wzrost płac był nieco mniejszy. W dłuższym terminie wzrost płac powinien być powiązany ze wzrostem wydajności pracy. Jeśli się od niego odrywa, wtedy może powodować inflację w gospodarce.

Generalnie, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat nie robimy jednak, jeśli chodzi o wynagrodzenia, jakichś wielkich postępów. Od 2008 roku nie wyprzedziliśmy pod tym względem żadnego państwa w UE, za to daliśmy się w tym czasie wyprzedzić Estonii, Słowacji i Litwie, czyli krajom, które w tym czasie weszły do strefy euro.

W okresie od 2008 do 2023 roku średnia płaca godzinowa w UE urosła o 49 proc. a w Polsce w tym samym czasie o 89 proc. Jednak Estonia w tym czasie zaliczyła wzrost o 134 proc., Słowacja o 140 proc., a Litwa o 133 proc. Z drugiej strony średnia płaca w Niemczech, do których lubimy się porównywać, urosła w tym czasie tylko o 45 proc. (w tym tylko o 4,6 proc. w 2023 r.), jednak znajduje się ona tam teraz na poziomie aż 31,6 euro za godzinę. Jest więc o 2,6 razy większa niż w Polsce. Gdyby utrzymywać tempo, w jakim doganiamy Niemców w ciągu ostatnich dziesięciu lat, nasze wynagrodzenia zrównałyby się nominalnie mniej więcej za 30 lat, około 2055 roku.

45 proc. pracujących Polaków jest gotowych zmienić pracę

Blisko połowa osób pracujących w Polsce deklaruje, że jest gotowa w każdej chwili zmienić swoją pracę na inną. Sugeruje to, że bardzo szeroka grupa ludzi nie jest raczej zachwycona pracą, w której funkcjonuje obecnie. Z badaniaBarometr Rynku Pracy” przeprowadzonego na zlecenie Gi Group wynika, że chodzi dokładnie o 45 proc. pracujących. To największy odsetek od 2018 roku, w 2022 roku grupa prawdopodobnie niezadowolonych z pracy obejmowała 39,9 proc. całości.

„takie deklaracje często stanowią odpowiedź na warunki zatrudnienia, w tym nieadekwatną do natłoku obowiązków pensję oraz na mniejszą siłę nabywczą Polaków. Możemy interpretować ten fakt również jako dostrzeganie zachodzących zmian związanych m.in. z rozwojem sztucznej inteligencji, zapotrzebowaniem na nowe kompetencje i próbę dostosowania się do nich” – twierdzi cytowana w raporcie Anna Wesołowska z Gi Group.

47 proc. badanych twierdzi, że chce zmienić pracę, bo w obecnej za mało zarabia, 32 proc. wskazuje na brak perspektyw awansu, a 29 proc. na brak możliwości rozwoju. Co ciekawe, wśród czynników, które mogłyby przekonać pracowników do pozostania w dotychczasowym miejscu pracy aż 75 proc. wskazuje na poprawę atmosfery w pracy, a to sugeruje, że w wielu firmach w Polsce jest pod tym względem wiele do zrobienia. 72 proc. badanych wspomina o elastycznym czasie pracy i poprawie work-life balance, a 61 proc. o pracy hybrydowej. Oczywiście najwięcej, bo 90 proc. badanych wskazuje, że skutecznym sposobem zatrzymania ich w obecnej pracy byłby po prostu wzrost wynagrodzenia.

Rosja musi importować benzynę z Białorusi

Ostatnie ataki ukraińskich dronów na rosyjskie rafinerie okazały się na tyle skuteczne, że Rosja musi teraz importować benzynę z Białorusi. Sytuacja jest zaskakująca, bo Rosja w czasach przedwojennych była oczywiście ogromnym eksporterem, a nie importerem surowców i paliw.

Według Reutersa, w lutym Rosja sprowadziła z Białorusi 590 ton benzyny, a w pierwszej połowie marca już 3000 ton. Import więc szybko rośnie, a podobno trwają rozmowy z udziałem szefów spółek naftowych i przedstawicieli rządów o tym, żeby zwiększyć go jeszcze bardziej. Rozliczenia miałyby się odbywać bezgotówkowo – Rosja chce płacić Mińskowi za benzynę ropą naftową, której ma pod dostatkiem, i której sama i tak nie może obecnie przerobić z powodu awarii w wielu rafineriach. Białoruś wolałaby jednak swoją benzynę eksportować do innych odbiorców za dolary. Biorąc jednak pod uwagę to, że robi to za pośrednictwem rosyjskich portów, prawdopodobnie musi uwzględniać życzenia Rosji w tych kwestiach i tym razem stanie się podobnie.

Między innymi ze względu na ataki na rosyjskie rafinerie, benzyna na rynkach światowych drożeje w tym roku znacznie szybciej niż ropa naftowa. Licząc od początku stycznia ropa Brent podrożała o 11,3 proc. a benzyna aż o 27,2 proc.

U nas na rynku hurtowym Orlen sprzedaje dziś benzynę 95 po cenie najwyższej od września ubiegłego roku i o 11,8 proc. wyższej niż na początku roku. Diesel w tym czasie podrożał tylko o 5,3 proc.

Nowy rekord produkcji prądu ze źródeł odnawialnych

W środę udało nam się pobić nowy rekord, jeśli chodzi o produkcję energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. Było to możliwe, dzięki zbiegowi trzech różnych okoliczności. Po pierwsze było słonecznie, po drugie całkiem nieźle wiało, a po trzecie sytuacja na rynkach zagranicznych ułożyła się tak, że prąd z Polski okazał się tańszy niż na przykład ten z Niemiec, w związku z tym mogliśmy go w sporych ilościach wyeksportować. Dzięki temu cała produkcja z OZE tym razem „zmieściła się” w systemie i nie trzeba było jej ograniczać tak, jak chociażby w ostatni weekend (wtedy możliwości eksportu były bardziej ograniczone).

W efekcie pomiędzy dwunastą, a trzynastą w elektrowniach słonecznych w Polsce wyprodukowano 10,26 gigawatogodzin prądu. Do tego doszło jeszcze ponad 4 GWh z wiatru. Łącznie z tych dwóch źródeł w południe w środę produkowano 14,96 gigawatogodzin prądu, bijąc dotychczasowy rekord z maja 2023 roku, który wtedy ustanowiono na poziomie 13,8 gigawatogodzin.

Niektórzy eksperci obawiają się, że dalsze bicie tego typu rekordów może być trudne, ponieważ coraz częściej w najbardziej sprzyjających warunkach prądu robi się zbyt dużo, więc produkcję OZE trzeba sztucznie ograniczać, ponieważ jest to łatwiejsze i bezpieczniejsze niż np. wyłączanie na kilka godzin w środku dnia elektrowni węglowych. Jak się jednak okazuje, czasami jest to nadal możliwe.

Citi Handlowy: zejście euro poniżej 4,15 zł będzie oznaczać obniżki stóp procentowych

Jeśli kurs euro spadnie na naszym rynku poniżej poziomu 4,15 zł, wtedy Rada Polityki Pieniężnej zmieni swoje obecne stanowisko i jednak zdecyduje się na obniżkę stóp procentowych – uważają ekonomiści Citi Handlowego. W innym przypadku stopy pozostaną bez zmian (co zresztą sygnalizuje otwarcie większość członków Rady).

NBP nie komunikuje, jaki poziom złotego wobec walut obcych mógłby zasługiwać na reakcję, jednak zmiany, które istotnie negatywnie wpływałyby na konkurencyjność eksporterów, rodziłyby przestrzeń do działań ze strony RPP. Naszym zdaniem, spadek notowań pary EUR/PLN poniżej poziomu 4,15 wzmagałby presję na powrót do obniżek stóp procentowych" – można przeczytać w comiesięcznym raporcie gospodarczym banku.

To, czy złoty będzie mógł się umocnić aż tak bardzo, ma zależeć po pierwsze od tego, w jaki sposób rząd będzie wymieniać płynące do nas euro z funduszy unijnych na złote – czy na rynku, czy w NBP, a po drugie od tego, co będzie dziać się na rynkach światowych, zwłaszcza w relacji euro i dolara. Jeśli rząd będzie wymieniać euro na rynku, a dolar na świecie będzie tracić w relacji do euro, wtedy złoty może się dalej umacniać. Wymiana euro z UE w NBP nie będzie w ten sposób wpływać na rynek, a umacnianie się dolara do euro na świecie może nam nawet złotego osłabiać.

Na razie do poziomu 4,15 zł za euro sporo nam brakuje. Dziś euro kosztuje około 4,32 zł. Po 4,15 zł euro było u nas ostatni raz na początku 2018 roku, czyli ponad sześć lat temu.