Wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin uspokaja dziś górników, że restrukturyzacja kopalni nie zostanie przeprowadzona bez dialogu i zgody strony społecznej. Mówi o tym z takim samym niezmąconym przekonaniem, jak trzy miesiące temu, gdy zapewniał, że wybory prezydenckie odbędą się 10 maja. Kilkadziesiąt tysięcy górników zaczyna panikować i trudno odmówić im racji.

Bieda i szyb

„Wykopali tu na głębokości 15 metrów ziemię, dokopali się węgla. W tym otworze, który wywiercili, może się zmieścić «w suterynach» i na «chodnikach» trzech ludzi” – opisywał swoje obserwacje z pobytu na Górnym Śląsku w marcu 1933 r. dziennikarz „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” Konrad Wrzos. Ubodzy mieszkańcy najbardziej uprzemysłowionej, a zarazem najbogatszej z dzielnic Polski kopali na masową skalę biedaszyby. „Jeden wchodzi za drugim, bo otwór jest szerokości jednego człowieka. Ustawili nad tym otworem kozły drewniane, na nich wałek, na sznurze, który otacza ten wałek, jedni spuszczają na dół wiadra, do których ci, którzy zeszli po drabinie w dół, kładą węgiel odrąbany, albo też czerpią wodę, która zalała «ich» pokłady” – relacjonował Wrzos codzienną pracę zwolnionych z kopalń górników.
Przez pierwsze lata po włączeniu w skład II Rzeczpospolitej Górny Śląsk, cieszący się wówczas szeroką autonomią, prosperował całkiem dobrze. Nie zmieniła tego nawet wojna celna, jaką wszczęła z Polską Republika Weimarska. Gdy Niemcy zamknęli granice dla śląskiego węgla, brytyjscy górnicy w maju 1926 r. rozpoczęli trwający wiele miesięcy strajk generalny. To, wraz z rozbudową portu w Gdyni, otworzyło drogę do znalezienia nowych rynków zbytu. Kluczowymi kontrahentami dla górnośląskich spółek węglowych stały się kraje skandynawskie.
Reklama
Prosperity trwała niewiele ponad trzy lata, bo jesienią 1929 r. wybuchł światowy kryzys. W efekcie węgiel z żyły złota stał się dla II RP źródłem kłopotów. Zanim minął pierwszy rok gospodarczego załamania, wydobycie zawiesiło 12 wielkich kopalń. Ich właściciele wyrzucili na bruk 40 tys. górników. Masowe zwolnienia oznaczały nie tylko dramat dla ich rodzin, lecz także olbrzymie wstrząsy społeczne dla województwa liczącego 1,2 mln mieszkańców.
W tym samym czasie nastąpił jednak gwałtowny wzrost cen węgla w Polsce. Aby wygrać konkurencję z brytyjskimi spółkami wydobywczymi, górnośląskie kopalnie sprzedawały swój urobek zagranicznym odbiorcom po 7,70 zł za tonę. Straty wynikające z dumpingu musieli zaś pokryć rodzimi konsumenci. W kraju spółki węglowe oferowały więc swój produkt w zawrotnej cenie 64 zł za tonę. Rząd przymykał na to oko, bo bał się dalszych zwolnień w sektorze oraz utraty zagranicznych rynków. Patologiczna sytuacja rodziła kolejną patologię. Wydobywanie węgla z wykopanych własnym sumptem szybów stało się intratnym zajęciem, nawet jeśli sprzedało się jedną tonę za 11 zł – ponad pięć razy taniej niż z legalnego źródła. Dlatego pomimo ryzyka proceder kwitł.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP