Pandemia koronawirusa nie jest „czarnym łabędziem” – przyznał już wiele miesięcy temu sam twórca tego pojęcia – Nicholas Taleb. Ekonomista podkreślił w wywiadzie dla Bloomberg TV, że wybuch pandemii nie był – a przynajmniej nie powinien był być – zaskoczeniem dla świata. O prawdopodobieństwie takiego scenariusza informowali naukowcy, eksperci ostrzegali, że nie ma ani sprzętu, ani leków, ani procedur. Łatwo dzisiaj oczywiście krytykować rządy czy organizacje międzynarodowe, że nie wzięły tych ostrzeżeń poważnie. Jednak w bieżącym zarządzaniu, które zawsze wiąże się z gospodarowaniem niedoborem zasobów, aktualne potrzeby zwykle przeważają nad hipotetycznymi.

W oczekiwaniu na szczepionkę

Ponad milion osób zmarło z powodu COVID-19, liczba zakażeń zbliża się do 40 milionów. MFW i Bank Światowy prognozują ok. 5-proc. recesję globalnej gospodarki w tym roku. Nadzieja na powrót do „starych dobrych czasów” – zarówno pod względem zdrowia publicznego, jak i gospodarki – leży w szczepionce na koronarwirusa. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podaje, że prowadzone jest obecnie 169 badań nad szczepionką, a w tym 26 projektów znajduje się już w fazie badań klinicznych – czyli na ludziach.

Droga do rejestracji i wprowadzenia ich na rynek jest jeszcze długa i zajmie pewnie kilka-kilkanaście miesięcy. Rządy nie zasypiają tym razem gruszek w popiele i zabezpieczają przyszłe dostawy. Programy współpracy publiczno-prywatnej m.in. w celu przyspieszenia rozwoju szczepionek i zabezpieczenia ich dostaw uruchomiły i Stany Zjednoczone (Operation Warp Speed), i Unia Europejska (Emergency Support Instrument). Analitycy niemieckiego instytutu DIW Berlin przeanalizowali podpisywane w ramach tych programów umowy i doszli do wniosku, że mimo podjęcia przez USA działań o kilka miesięcy wcześniej UE nadgoniła – i wyprzedziła – Stany w liczbie zakontraktowanych szczepionek. Według najnowszych danych, Amerykanie zapewnili sobie potencjalnie ok. 800 mln dawek (ok. 2,5 na mieszkańca), zaś Europejczycy 1,3 mld (blisko 3 per capita). Ile z tych dostaw uda się zrealizować – zależy od sukcesu w badaniach klinicznych i pozytywnych decyzji regulatorów rynku farmaceutycznego.

Reklama

Na razie OWS i ESI inwestują miliardy w procesy badawcze prywatnych firm, zdejmując z nich znaczną część ryzyka biznesowego związanego z tymi projektami. Można zadać sobie pytanie, czy to działanie uzasadnione, czy nie generuje tzw. pokusy nadużycia (moral hazard) – w końcu dlatego przemysł farmaceutyczny jest tak dochodowy, że godzi się podejmować wysokie ryzyko i koszty związane z prowadzeniem badań. Tymczasem, kiedy pojawia się rzeczywisty kryzys i potrzeba, jak nożem uciął milkną wołania o ograniczanie regulacji i „wtrącania się” państwa w biznes, a za to odzywa się chór wezwań o wsparcie strony publicznej. Zostawmy jednak na boku te rozważania i obserwujmy, czy przedsiębiorstwa z równą gorliwością zgodzą się na opodatkowanie ewentualnych zysków ze sprzedaży szczepionki, co przyjmowały rządowe granty.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Eksperci DIW odnotowali także, że jest wspólny mianownik między firmami, które otrzymały wsparcie w ramach europejskiego programu i amerykańskiego. Nie można zapominać, że celem jest zapewnienie dostępu do szczepionek dla własnych mieszkańców, dlatego też Emergency Support Instrument inwestuje w te firmy, które mają moce wytwórcze na terenie Unii Europejskiej, zaś Operation Warp Speed stawia na produkcję w USA.

Ostatni rok pokazał bowiem, że poparcie dla globalizacji, wolnego handlu i współpracy międzynarodowej gwałtownie spada, gdy zaczyna się kryzys. Państwa mają władzę, by zablokować wywóz produktów farmaceutycznych – na przykład ze względu na bezpieczeństwo lub zdrowie publiczne – więc władze chcą to ryzyko zniwelować gwarantując produkcję na swoim terytorium. Tak było z materiałami i sprzętem medycznym na początku epidemii: każdy kraj starał się sprowadzić do siebie – lub zatrzymać, jeśli miał – jak najwięcej potrzebnego wyposażenia. Czym się to kończyło – widzieliśmy: niedoborami, gwałtownym wzrostem cen, nieuczciwą spekulacją zarówno na poziomie detalicznym, jak i hurtowym.

Kto pierwszy uodporni obywateli, ten najszybciej zacznie odrabiać utracony przez pandemię PKB.

Nie jest zaskoczeniem, że znacznie mniej przejrzystą politykę w tym zakresie prowadzą Chiny. Autorzy z DIW podkreślają, że w tym kraju prowadzonych jest najwięcej badań nad kandydatami na szczepionkę, jednak ani USA, ani UE nie zdecydowały się na zawieranie porozumień z chińskimi producentami. Szczepionka na koronawirusa może dać znaczącą strategiczną przewagę – i polityczną, i gospodarczą. Choć latem wydawało się, że życie wraca do dawnego rytmu – firmy pracują, ludzie chodzą do sklepów i restauracji, jeżdżą na wakacje – to druga fala, którą właśnie obserwujemy, skłania rządy do przywracania restrykcji. Kto pierwszy uodporni swoich obywateli, ten najszybciej zacznie odrabiać utracony przez pandemię PKB.

Odporność populacyjna

Nawet magazyny pełne gotowych szczepionek nie dają jeszcze sukcesu – trzeba przecież jeszcze ją podać setkom milionów obywateli. A ci wcale nie muszą się do tego palić. Wpływ ruchu antyszczepionkowego niebezpiecznie rośnie – na przykład w Polsce według danych PZH w 2010 r. od szczepień uchylało się średnio 0,7 na 1000 osób w wieku 0-19 lat, a w 2019 r. wskaźnik ten wynosił już 6,6. I dotyczy to szczepień obowiązkowych, a szczepionka na koronawirusa prawdopodobnie taka nie będzie. Pojawia się więc problem dla rządzących – jak zapewnić odporność populacyjną, która pozwoli na zastopowanie rozprzestrzeniania się wirusa?

Poziom odporności populacyjnej koniecznej do zatrzymania COVID-19 wynosi 60-70 proc. ludności.

Przeprowadzony przez Ipsos sondaż w 27 krajach pokazał, że 74 proc. ankietowanych zgodziłoby się zaszczepić na COVID-19 (na marginesie warto dodać, że Polska z odsetkiem 56 proc. znalazła się na przedostatnim miejscu w tym zestawieniu, obok Węgier – mniejszą gotowość deklarowali jedynie Rosjanie). Czy to wystarczy? Dr Soumya Swaminathan, główny naukowiec (Chief Scientist) WHO oceniła, że poziom odporności populacyjnej koniecznej do zatrzymania COVID-19 wynosi między 60 a 70 proc. ludności. Jednak nie jest to równoznaczne z liczbą osób zaszczepionych. Anthony Fauci, doradca Białego Domu w sprawach związanych z koronawirusem, wyraził nadzieję, że skuteczność szczepionki sięgnie 75 proc. To znaczy, że odporność uzyska trzy czwarte osób, które ją przyjęły. Fauci zastrzegł jednak, że akceptowalna będzie nawet niższa skuteczność 50-60 proc. – ze względu na wyjątkową sytuację. To jednak o rząd wielkości mniej niż w szczepionkach na inne choroby, rejestrowanych w „normalnych” warunkach, tam bowiem efektywność sięga często 90 proc. i więcej.

Robert E. Litan, analityk amerykańskiego think tanku Brookings doszedł do podobnego wniosku. Z prostego rachunku wynika, że osiągnięcie 60-proc. odporności w populacji za pomocą szczepionki skutecznej w 75 proc. wymaga podania jej 80 proc. ludności. Przywoływany wcześniej sondaż wykazał, że jedna trzecia Amerykanów nie zgodzi się na jej przyjęcie. Potrzebne jest więc rozwiązanie, które skłoni większą część populacji do zaszczepienia się – w przeciwnym wypadku powrót do normalności nie będzie możliwy. A przecież wszystkie koszty społeczne i gospodarcze, które teraz ponosimy mają jeden cel – utrzymać pandemię na możliwie znośnym poziomie, uniknąć przekroczenia wydolności służby zdrowia i kolejnych milionów niepotrzebnych ofiar i doczekać do wynalezienia szczepionki. Jeśli na końcu tej wyczerpującej drogi okaże się, że populacja nie zgodzi się uodpornić – wszystko to pójdzie na marne.

Ekspert Brookings proponuje zatem wprowadzenie zachęt finansowych. 1000 dolarów dla każdego, kto się zaszczepi. Rozwiązanie proste, doraźne – ale dające szansę na sukces. W rozwinięciu swojego pomysłu Litan sugeruje, żeby część wypłaty uzależnić od osiągnięcia przez populację odpowiedniego poziomu. 200 dolarów teraz, pozostałe 800, gdy zaszczepimy 80 proc. ludności. Co z kosztem? Dla USA byłoby to 330 mld dolarów. Na pierwszy rzut oka dużo, jednak jeśli weźmie się pod uwagę, że stymulacja fiskalna amerykańskiego rządu w odpowiedzi na pandemię liczona jest w bilionach dolarów – taka jednorazowa płatność nie robi już takiego wrażenia.

W Polsce, gdyby przeprowadzić takie samo ćwiczenie (1000 zł za osobę), koszt wyniósłby 38 mld zł – mniej niż jedną ósmą wydatków zaplanowanych w ramach tzw. Tarczy antykryzysowej.

Nie zmarnować kryzysu

„Najlepszy czas, by zapobiec kolejnej pandemii jest teraz” – takie wezwanie kieruje do rządów WHO. Wszystkie siły i zasoby idą obecnie na walkę z pandemią, która od miesięcy atakuje ludzkość. Powoływane są doraźne instytucje, upraszczane procedury, mobilizowane fundusze – wszystko po to, by ochronić jak najwięcej istnień ludzkich i jak najszybciej pokonać wirusa. I prawdopodobnie nam – ludzkości – uda się to. Może za pół roku, może za rok – ale pandemia przeminie i wrócimy do normalnego życia.

Niektóre zachowania z czasu pandemii pewnie się utrwalą, ponieważ są skuteczne w zapobieganiu innym infekcjom, jak grypa – być może będziemy nosić maseczki w miejscach publicznych, zostaną płyny do dezynfekcji w sklepach, a dla wybranych szczęśliwców możliwość pracy zdalnej. Czego nauczą się instytucje publiczne?

WHO ostrzega przed powtarzającym się cyklem „panikuj, a potem zapomnij” (panic-then-forget). Naturalne będzie, że gdy koronawirus przestanie być groźny, ludzie będą chcieli głębiej odetchnąć i odreagować miesiące (a może i lata) życia w napięciu. Czy w życiu gospodarczym możemy liczyć na swoisty „karnawał” – czyli chwilę beztroski, nadmiernej konsumpcji, która miałaby zrekompensować cięższe czasy, które zostawiamy za sobą? A może do głosu dojdą zwolennicy restrykcyjnej polityki fiskalnej, którzy będą dążyli do szybkiej redukcji deficytów i zadłużenia publicznego, rozbuchanych pandemicznymi programami stymulacyjnymi? Zobaczymy.

Wydaje się, że rządy i organizacje międzynarodowe, jeśli rzeczywiście chcą być gotowe na kolejny kataklizm, muszą pogodzić się z ponoszeniem znaczących wydatków na utrzymywanie gotowości do działań, które być może przez wiele lat nie będą potrzebne. Może systemy opieki zdrowotnej powinny dysponować rezerwowym sprzętem, zasobami ludzkimi, miejscami w szpitalach, laboratoriami i liniami do produkcji środków ochronnych, które będą czekały w pogotowiu. Ciężko jest jednak wyjaśnić – zarówno przed instytucjami kontroli, jak i opinią publiczną – przeznaczanie znaczących środków na puste szpitale i respiratory zalegające w magazynach, gdy na bieżące potrzeby brakuje środków. Nie wiadomo jak rozwiązać ten problem – pewne jest jednak, że gdy zostanie w końcu ogłoszony koniec tej pandemii, nie wolno zapomnieć, że kolejna jest tylko kwestią czasu.

Maciej Jaszczuk