Niekrasow kilkanaście lat temu pracował w administracji Kremla. Potem przeszedł do antyputinowskiej opozycji. W 2016 r. wyjechał z Rosji. Wywiad z nim, na temat obecnej sytuacji gospodarczej w Rosji, ukazał się w poniedziałek w serwisie Radia Swoboda.
"Nieuchronny upadek? Słyszę to od lat"
Coraz częściej w Polsce i zachodnich mediach mówi się o narastających kłopotach gospodarczych Rosji. Pojawiają się opinie, że koszty ciągnącej się wojny w Ukrainie i zachodnie sankcje doprowadzą do jej "nieuchronnego upadku". Dmitrij Niekrasow nie zgadza się z tą narracją.
– Prognozy o "nieuchronnym upadku" słyszę już od lat 2015–2016. Wtedy też wielu było przekonanych, że gospodarka wkrótce się załamie – tak samo jak wielu wierzy w to dziś. Ale żadnych przesłanek ku temu nie ma – twierdzi.
Wyjaśnia, że po prostu teraz w Rosji skończył się dwuletni mini-boom napędzany wzrostem wydatków zbrojeniowych, a jej gospodarka powraca do stanu stagnacji, w którym pozostaje niezmiennie od 2014 r.
– To nie efekt nowych zjawisk, lecz konsekwencja długofalowego ograniczenia współpracy gospodarczej z Zachodem po aneksji Krymu – mówił. W jego ocenie umiarkowana stagnacja, w optymistycznym scenariuszu, potrwa w Rosji około dziesięciu lat. Zaznaczył, że głębszy kryzys może mieć miejsce tylko wtedy, gdy reżim Putina odejdzie od "zachowawczego i rozsądnego", w jego ocenie, zarządzania gospodarką lub upadnie.
– Poza tym jednak niewiele może się zmienić. Wojna tej skali może trwać niemal bez końca – czy skończy się za rok, czy za pięć, nie ma to większego znaczenia dla ogólnej dynamiki gospodarki. Budżet jest stabilny, gospodarka działa przy pełnym zatrudnieniu, a wydajność rośnie bardzo powoli. Nie widać więc przesłanek ani do wyraźnego wzrostu, ani do załamania – tłumaczy ekspert.
Nowe sankcje? "Unia już nie ma kart w talii. To tylko PR"
Dmitrij Niekrasow uważa, że kolejne pakiety sankcji, nakładane przez Unie Europejską, nie mogą już znacząco uderzyć w rosyjską gospodarkę. Jak zaznacza, te naprawdę dotkliwe nałożono w pierwszych miesiącach po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę w 2022 r.
– Wszystkie późniejsze sankcje to już symboliczne działania, mające wpływ co najwyżej rzędu tysięcznych części procenta PKB. Od końca 2022 roku nie wprowadzono już nic naprawdę znaczącego. I trudno to zrobić, bo nie ma już "kart w talii". Wszystko, co można było realnie zastosować, wprowadzono na początku wojny. A gospodarka potrafi się dostosować – pojawiają się nowe schematy handlu, inni dostawcy, przemysł się przestawia – wyjaśnił ekonomista.
Niekrasow ocenia ostatnie pakiety sankcyjne UE wobec reżimu Putina jako działania czysto wizerunkowe. – Gdy faktycznie nie można już nic osiągnąć, to trzeba pokazać wyborcom, że Zachód reaguje, nie siedzi bezczynnie wobec putinowskiej agresji. Więc ogłasza się nowe sankcje, które w praktyce niewiele zmieniają: ani nie szkodzą znacząco Rosji, ani jej realnie nie ograniczają. Taka jest logika działania wielu zachodnich polityków – stwierdził.
Ekspert przyznał jednak, że efektem kumulacyjnym wszystkich posunięć Brukseli będzie z pewnością technologiczne zapóźnienie i spadek produktywności. – Od około 2013 r. wydajność pracy w Rosji rośnie średnio o niewiele ponad 1 proc. rocznie, i tak już od ponad dekady. Dla porównania: w latach 2000–2010 bywało to 6–7 proc. rocznie – przypomina.
Dodał, że polityka konfrontacji z Zachodem, którą wybrał Putin, nie wróży Rosjanom świetlanej przyszłości na polu gospodarczym. – Jest niemal pewne, że za około dziesięć lat ludzie będą o 10–20 proc. ubożsi, niż gdyby tej wojny nie było – zaznaczył.
Kryzys paliwowy następuje co roku. To nie skutek bombardowań
Od lata tego roku Ukraina prowadzi intensywną kampanię bombardowań instalacji naftowych w Rosji. Zachodnie media – m.in. Reuters i tygodnik "The Economist" – szacują, że udało im się zmniejszyć moce rosyjskiego przemysłu petrochemicznego o około 17-20 proc. Niekrasow uważa, że są one błędnie obliczane i przez to mocno przesadzone.
– W zestawieniach produkcji końcowej ropy, które widziałem, spadek nie przekracza 10 proc. – zaznacza. I dodaje: "Oczywiście ataki na rafinerie wyrządziły rosyjskiemu przemysłowi petrochemicznemu szkody – to bezsporne".
Nie uważa jednak, że to naloty są główną przyczyną kryzysu paliwowego w Rosji. – Podobne kryzysy mieliśmy już w 2019 i 2021 r. Innymi słowy, w każdym przedwojennym roku, z wyjątkiem okresu pandemii, latem dochodziło do niedoborów benzyny. To zjawisko powtarzalne – teraz po prostu się nasiliło w wyniku ataków. Za miesiąc sytuacja się uspokoi i problem zniknie. A przyszłego lata znów pojawi się deficyt – twierdzi Niekrasow.
Ekspert twierdzi, że akurat komunikaty Kremla w kwestii przyczyn kryzysu odpowiadają prawdzie – to po prostu skutek zwiększonego popytu na benzynę w sezonie urlopowym. – Coraz więcej Rosjan jeździ na wakacje samochodami – także dlatego, że lotniska bywają celem ataków dronów. Do tego dochodzi, moim zdaniem, mało racjonalny system regulacji branży paliwowej – wyjaśnia.
Na koniec zaznaczył, że nawet, gdyby Indie zostały zmuszone przez USA do zaniechania zakupów rosyjskiej ropy – co według niego jest wątpliwe – to Chiny po prostu kupią więcej surowca od Kremla, zasilając jego wojenny budżet.