Genezy powojennego państwa opiekuńczego należy upatrywać w Raporcie Beveridge’a. W 1942 roku ekonomista William Beveridge opublikował pracę pt. „Social Insurance and Allied Services” („Ubezpieczenie społeczne i usługi powiązane” – tłum. aut.), która położyła podwaliny pod budowę w Wielkiej Brytanii systemu zapewniającego całemu społeczeństwu minimum socjalne.

Wcześniejsze, doraźne działania rządu miały zostać zastąpione przez składki i regularną redystrybucję dochodów. Beveridge postulował przyjęcie płacy minimalnej, zagwarantowanie świadczenia emerytalnego oraz bezpłatnej opieki medycznej. Argumentował, że ochrona obywateli jest rolą państwa na równi z obroną terytorium.

Rządy, zwłaszcza europejskie, stopniowo przyjmowały na siebie zadania, które w przeszłości pozostawiano sektorowi prywatnemu. Miarą kosztów towarzyszących formowaniu się państwa opiekuńczego jest wzrost udziału wydatków publicznych w PKB na przestrzeni XX wieku. Na początku ubiegłego stulecia wydatki publiczne państw uznawanych obecnie za państwa opiekuńcze stanowiły zaledwie 10-15 proc. ich dochodów. Obecnie jest to 50 proc. i więcej.

Wskaźnik dekomodyfikacji

Reklama

Większość europejskich krajów ma rozbudowaną sferę socjalną, która – przynajmniej teoretycznie – działa jak amortyzator, pomagając łagodzić skutki wstrząsów gospodarczych.

Gwarantowana pomoc państwa na wypadek bezrobocia daje poczucie bezpieczeństwa socjalnego, choć zakres tego wsparcia mocno różni się w zależności od zasobności budżetu, zaszłości historycznych i tradycji społecznych.

W XX w. obciążenia fiskalne ogromnie wzrosły, osiągając ok. 45 proc. PKB we Francji i Włoszech, a w Skandynawii jeszcze więcej.

Opiekuńczość mierzy się wskaźnikiem dekomodyfikacji (odtowarowienia), który pokazuje, do jakiego stopnia gospodarstwo domowe może utrzymać akceptowany standard życia niezależnie od uczestnictwa w wolnym rynku. Inaczej mówiąc: na ile dostęp do świadczeń socjalnych jest bezwarunkowy, a na ile zależny od opłacanych składek. Im wyższy wskaźnik dekomodyfikacji, tym bardziej opiekuńcze jest państwo. Od początku XX w. obciążenia fiskalne, dzięki którym państwa mogły rozwinąć swoje opiekuńcze skrzydła, ogromnie wzrosły, osiągając poziom około 45 proc. PKB we Francji i we Włoszech, a w Skandynawii jeszcze wyższy.

Skandynawski model państwa opiekuńczego jest legendarny z uwagi na uniwersalizm. Nie przypadkiem to właśnie Skandynawowie nie mają obaw przed zaciąganiem kredytów i znajdują się w czołówce rankingów zadłużenia gospodarstw domowych w stosunku do dochodu rozporządzalnego.

W Europie Zachodniej, gdzie wpływy konserwatywne były silniejsze, rozwinęły się tzw. korporatystyczne państwa opiekuńcze. Bazują na subsydiarności, w myśl której ingerencja państwa ma uzasadnienie tylko wtedy, gdy najbliższe otoczenie – rodzina, sąsiedztwo, społeczność lokalna, instytucje samorządowe i pracodawcy – nie są w stanie zaradzić problemowi. Uprawnienia do świadczeń socjalnych przysługują w związku z zatrudnieniem i obejmują rodzinę pracownika. Podatki są niższe niż w krajach skandynawskich, ale za to koszty pracy wyższe.

Umowa międzypokoleniowa (założenie, że młodsze pokolenia będą finansować emerytury starszych) sprawia, że system jest wrażliwy na zmiany demograficzne. Modelowym państwem są Niemcy, choć jego cechy wykazują wszystkie kraje Europy kontynentalnej poza Skandynawią.

Liberalizm amerykański

Tymczasem Stany Zjednoczone, i w mniejszym stopniu inne kraje anglosaskie, zbudowały swoją siłę gospodarczą na liberalnym modelu kapitalizmu, charakteryzującym się niższymi podatkami i wysoce elastycznym rynkiem pracy. Jak długo jest koniunktura, zatrudnienie i rosną płace, tak długo wszyscy są zadowoleni.

Gorzej w czasie recesji: człowiek jest zdany na samego siebie, z kredytem hipotecznym czy studenckim i długami za opiekę medyczną. Nie ma tego buforu, jaki zapewnia instytucja państwa opiekuńczego.

Interwencja państwa sprowadza się do rynków finansowych, ponieważ zapewniają przepływ pieniądza niezbędnego do funkcjonowania gospodarki realnej. Następnie ceny i płace szybko się dostosowują, kapitał ulega przesunięciom i wraca wzrost.

Zazwyczaj wracał, ale nie w przypadku pandemii. Amerykański model jest zupełnie nieprzygotowany na totalne zatrzymanie konsumpcji, z którym mamy do czynienia. Strategia polegająca na ratowaniu kapitału i oczekiwaniu, że rynek pracy dostosuje się poprzez cięcia płac i zmniejszenie zatrudnienia, tym razem nie zadziała ze względu na skalę zamrożenia. Nadzwyczajna pomoc w postaci zasiłków dla bezrobotnych jest rozwiązaniem krótkoterminowym, ponieważ nie ma umocowania systemowego.

Od powojnia do pandemii

W okresie powojennym rządy (po obu stronach żelaznej kurtyny) radykalnie zwiększyły zarówno liczbę osób korzystających z osłon socjalnych, jak i rodzaj oraz wysokość świadczeń. Podstawowym celem było pełne zatrudnienie. Systemy opieki społecznej przyczyniły się również do legitymizacji państwa narodowego w okresie powojennym. Podczas 30-lecia (1945-1975) dynamicznego rozwoju, które przeszło do historii pod francuską nazwą Les Trente Glorieuses, dało się zauważyć dążenie do pełnego zatrudnienia.

Gdy w drugiej połowie lat 70. nadszedł kryzys, podczas którego mimo inflacji utrzymywało się bezrobocie, dominujący w ekonomii kapitalizmu nurt socjaldemokratyczny ustąpił miejsca neoliberalizmowi. Jednocześnie zaczęto odczuwać skutki boomu demograficznego. W konsekwencji doszło do wzrostu presji fiskalnej, której trudno było sprostać.

Za sprawą przyspieszającej globalizacji kraje rozwinięte stanęły w obliczu konkurencji ze strony państw „na dorobku”, oferujących przedsiębiorcom niższe koszty pracy i niższe podatki. A państwo opiekuńcze stało się droższe. Oczywiście przetrwało, choć w zróżnicowanym kształcie, w zależności od modeli społecznych tradycyjnie przeważających w poszczególnych krajach.

Bez powrotu do status quo ante

Redefinicja państwa opiekuńczego, która dzieje się na naszych oczach, rozmiarami przypomina tę, która nastąpiła po II wojnie światowej. Pandemia wywołała serię wstrząsów uderzających w podstawy bytowe ludzi. Tym samym wymusiła na rządach transfery socjalne na niespotykaną skalę.

COVID-19 może pomóc ustalić nowy konsensus w sprawie państwa opiekuńczego.

Dość powiedzieć, że Stany Zjednoczone, które hołdują zasadzie braku państwa w życiu obywateli i dotychczas nie znały instytucji zasiłku chorobowego na szczeblu federalnym, były zmuszone ją wprowadzić. COVID-19 paradoksalnie może pomóc ustalić nowy konsensus w sprawie państwa opiekuńczego. Wiosną rządy na całym świecie wdrożyły tarcze antykryzysowe. Były to środki improwizowane, potrzebne natychmiast. Teraz, po ośmiu miesiącach życia w pandemicznej rzeczywistości, wszyscy zadają sobie pytanie, jak zmodyfikować tymczasowe rozwiązania, aby jak najmniejszym kosztem odbudować fundamenty wzrostu gospodarczego.

Na pewno trudno mówić o powrocie do status quo ante, czyli sprzed wybuchu COVID-19. Trzeba będzie opracować strategię wychodzenia z okresu przejściowego i tworzenia długoterminowych, zrównoważonych finansowo ram polityki socjalnej. Pandemiczny kryzys daje szansę zmiany logiki leżącej u podstaw programów opieki społecznej i zdrowotnej.

Punkt zwrotny

Zabezpieczenia socjalne są potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Tak jak COVID-19 zmienia krajobraz wielu sektorów gospodarki prywatnej i publicznej, tak też zmienia oblicze państwa opiekuńczego, zwłaszcza w krajach z przewagą modelu neoliberalnego.

Pandemia wyznaczyła punkt, w którym polityka społeczna przesuwa się na lewo. Po pandemii trudniej będzie negować potrzebę powszechnego ubezpieczenia medycznego i minimalnych gwarancji socjalnych. Raz przyznane świadczenie niełatwo będzie cofnąć. Tym bardziej, że koronawirus z całą mocą ujawnił głębię nierówności społecznych.

Wydawałoby się, że wobec COVID-19 wszyscy są równi, o czym świadczą zakażenia wśród polityków czy osobistości show-biznesu. Nie zmienia to faktu, że ryzyko zarówno zdrowotne, jak i socjalne, rośnie u osób o niższym statusie społecznym. Natomiast tzw. klasa średnia, której członkowie zwykle mają przestronne mieszkania, oszczędności na czarną godzinę i większe możliwości pracy zdalnej, cieszy się nieporównanie lepszą jakością życia podczas kwarantanny czy lockdownu.

Ogólnie mówiąc – i nie ma w tym nic odkrywczego – im wyższy poziom nierówności majątkowych w danym kraju i im bardziej selektywne programy socjalne, tym bardziej widać te dysproporcje.

Po pierwsze dlatego, że osoby o niskim statusie społecznym częściej chorują przewlekle i mają utrudniony dostęp do opieki lekarskiej. Po drugie, osoby takie są zatrudnione w sektorach usługowych, które charakteryzują się niskimi płacami, wysokim prawdopodobieństwem zarażenia się z powodu częstej styczności z klientami oraz wyższym ryzykiem utraty pracy w razie zamrożenia gospodarki. Tak więc albo kontynuują pracę, narażając się na infekcję, albo tracą źródło dochodu. A ponieważ, zwłaszcza w krajach mniej rozwiniętych, pracują nieoficjalnie, więc ich jakikolwiek dostęp do usług medycznych i świadczeń socjalnych zależy wyłącznie od tego, czy i jak państwo jest gotowe wyciągnąć do nich pomocną dłoń.

Pomoc socjalna jest potrzebna osobom dotkniętym bezrobociem, ale leży także w interesie władzy publicznej, która dąży do stabilizacji w sferze społecznej. Spauperyzowane grupy społeczne upomną się o swoje, a że będą liczniejsze niż w czasach względnego dobrobytu, władza będzie musiała liczyć się z ich niezadowoleniem, jeśli chce uniknąć poważnych protestów.

Grażyna Śleszyńska