Pierwsza jest oczywista. Nobla dostali naukowcy, którzy pokazali, jak żywotną częścią systemu współczesnego kapitalizmu są banki prywatne. Ich badania przynoszą różnorakie dowody na potwierdzenie tej tezy – to teoretyczne modele z dziedziny teorii gier (Diamond i Dybvig), prace teoretyczne (Bernanke w młodości), nawet polityczna praktyka (Bernanke jako szef banku centralnego USA). Wniosek z ich prac? Banki trzeba było ratować w 2008 r., a jeśli ponownie zajdzie taka potrzeba, to znów należy to robić. Druga jest krytyczna. Bo faktem jest, że na decyzję Sztokholmu (Nobla z ekonomii funduje bank centralny Szwecji, a przyznaje tamtejsza Akademia Nauk) wielu mocno sarkało. Trzeba przy tym zauważyć, że sarkanie docierało z różnych stron. Najwięksi ekonomiczni konserwatyści (ja bym ich nazwał przedpotopowymi) narzekali na to, że nagrodzono byłego szefa banku centralnego USA, który nadrukował miliardy dolarów. Z kolei postkeynesiści też kręcili głowami. Im wprawdzie nie przeszkadza, że nadrukował (bo od tego jest bank centralny, a każdy, kto tego nie rozumie, utknął mentalnie gdzieś w XIX stuleciu). Postkeynesistom nie podoba się to, co się dalej z tymi pieniędzmi stało. Że poszły one wyłącznie na zapewnienie płynności sektora finansowego. Niezależnie od czego większość krajów zachodnich (może akurat USA najmniej) realizowało politykę oszczędności kosztem zwykłych obywateli.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.