Słyszeliście o depopulacji? W dobie pandemii to słowo zrobiło furorę wśród ludzi, którzy ‒ delikatnie mówiąc ‒ nie darzą sympatią Billa Gatesa. Miliarderowi przypisano chęć wymordowania rodzaju ludzkiego z użyciem śmiertelnego wirusa, szczepionek i środków antykoncepcyjnych. Niepotrzebny sarkazm? Możliwe. Ale żadna doza sarkazmu nie dorówna absurdalności tych zarzutów.
Depopulacyjny strach nie jest jednak całkowicie pozbawiony podstaw. Jak podkreśla w wywiadach inny miliarder, Elon Musk, już teraz jest nas na Ziemi zbyt mało i jeśli nie zacznie się rodzić więcej dzieci, nasza cywilizacja upadnie.
To celna obserwacja. Chociaż na świecie żyje ok. 7,9 mld ludzi, to od lat 60. XX w. wzrost populacji spowalnia. Według prognoz ONZ jego dynamika ma spaść z 1 proc. w 2020 r. do 0,1 proc. pod koniec tego wieku. A niewykluczone, że będzie gorzej. Niedawno opublikowano badania pokazujące, że w 2040 r. wskaźnik dzietności może zejść w skali globalnej poniżej 2,1 dziecka na kobietę w wieku płodnym, a więc poniżej poziomu zastępowalności pokoleń. Populacja Ziemi wkrótce osiągnie swój szczyt, by potem wpaść w stagnację, a w końcu się zmniejszać. Stoi więc przed nami widmo wyczerpania się najważniejszego zasobu, czyli ludzi. Jest jednak szansa na uniknięcie demograficznego armagedonu: rozwój sztucznej inteligencji.

Mit przeludnienia

Reklama
To nie zbyt małej liczby ludzi zazwyczaj się obawiamy. Przeciwnie – do tej pory lejtmotywem rozważań demograficznych było przeludnienie. Ogromne zasługi na tym polu miał mnich i ekonomista żyjący na przełomie XVIII i XIX w. Thomas Malthus. Doszedł on do wniosku, że ludzkość przejawia nieskrępowaną tendencję do rozmnażania się w geometrycznym tempie, za którą produkcja żywności nie jest w stanie nadążać. Według Malthusa jedynym ratunkiem przed stanem powszechnej nędzy była seksualna abstynencja.