Jeśli zastanawiasz się, co znów wymyśli Unia Europejska i co nie będzie dobrym pomysłem, nie szukaj daleko. Wystarczy sprawdzić, czym jest „Europejski Fundusz Przyszłości”

Pula 100 mld euro miałaby być sposobem na wzmocnienie sektorów strategicznych, które są postrzegane jako opóźnione w stosunku do ich chińskich i amerykańskich odpowiedników.

Nie jest to jeszcze oficjalny plan, nie ma też wielu szczegółów, ale Ursula von der Leyen powinna zignorować tę propozycję. Europa powinna połączyć zasoby w innych obszarach, na przykład poczynając od funduszu, który pomoże państwom członkowskim strefy euro w ustabilizowaniu ich gospodarki w obliczu potencjalnych wstrząsów. Wszystko wskazuje na to, że politykę dotyczącą przemysłu lepiej pozostawić rządom poszczególnych krajów i upewniać się tylko, że działają uczciwie.

„Europejski Fundusz Przyszłości” został nazwany suwerennym funduszem majątkowym, tyle że nim nie jest. Unia nie jest suwerennym państwem i raczej się nim nie stanie w najbliższej przyszłości. Nie mogłaby też wykorzystywać żadnego istniejącego „bogactwa” ani zasobów naturalnych. Suwerenny fundusz majątkowy – taki jak norweski, który wykorzystuje dochód z rezerw ropy i gazu – jest sposobem na gwarancję, że takie bogactwa nie zostaną zmarnowane na bieżące wydatki, lecz zainwestowane w celu zagwarantowania przyszłego dobrobytu. Unia wykorzystałaby po prostu istniejące środki budżetowe, by taki fundusz stworzyć, z nadzieją, że przyciągnie więcej środków z sektora prywatnego.

Z wszelką pomocą dla tzw. europejskich sektorów strategicznych należy obchodzić się wyjątkowo ostrożnie. Warto zainicjować wspólne inicjatywy badawczo-rozwojowe, takie jak partnerstwo Francji i Niemiec w celu opracowania koncepcji akumulatorów do samochodów elektrycznych. Mniej jasne jest, dlaczego UE powinna interweniować w przejęcia poszczególnych firm przez zagraniczny kapitał, co – jak się wydaje – jest jednym z powodów, dla których należy taki fundusz założyć. Czy Komisja jest w stanie zarządzać udziałami w szybko rozwijającej się firmie technologicznej? Jakie będą jej cele? Po jakiej cenie nastąpi przejęcie? Ryzyko polega na tym, że mniej europejskich start-upów rozwinie się, jeśli będą się obawiać, że nie zostaną sprzedane zagranicznym rywalom z dużymi rezerwami pieniędzy. Bez urazy, ale Google może być bardziej atrakcyjnym nabywcą niż jakikolwiek „fundusz przyszłości” z Europy.

Reklama

Komisja podchodzi do problemu w niewłaściwy sposób. Kilka państw członkowskich – przede wszystkim: Francja i Niemcy – zdecydowało, że powodem, dla którego Europa nie stanowi podatnego gruntu dla rozwoju innowacji jest to, że firmy nie mogą się rozwijać do odpowiedniej wielkości, by konkurować z rywalami z Chin i Doliny Krzemowej. Twierdzą, że polityka konkurencji wymaga aktualizacji, co jest naprawdę sporym eufemizmem na konieczność stwierdzenia, że należy ją po prostu rozwodnić. Ten argument jest błędny na kilku różnych poziomach. Badania ekonomiczne nie wykazały bezpośredniego związku między wielkością firmy a jej poziomem innowacyjności. Po drugie KE rzadko blokuje połączenia między przedsiębiorstwami działającymi w podobnych branżach. Jeśli państwo chce wkroczyć i kupić firmę po cenie rynkowej, a następnie zarządzać nią w konkurencyjny sposób, to nie ma powodu, by nie mogła tego zrobić.

Margrethe Vestager, odchodząca komisarz ds. Konkurencji w UE, wyraziła pewien znaczący sprzeciw wobec tego francusko-niemieckiego pomysłu i m.in. zablokowała połączenie kolejowe między Alstom SA a Siemensem. Nie jest jednak jasne, czy jakikolwiek nowy komisarz (zakładając, że Vestager obejmie nowe stanowisko), będzie równie waleczny. Unia potrzebuje znacznie silniejszego egzekwowania konkurencji niż jakikolwiek nowy fundusz.

>>> Czytaj też: Polska "zieloną wyspą dla oszustów podatkowych"? Horała przedstawia raport komisji