Erik Jylling, członek zarządu i dyrektor ds. zdrowia w Duńskich Regionach („Danske Regioner”), organizacji zrzeszającej przedstawicieli najwyższego szczebla władzy samorządowej w Danii
To pan podobno jest odpowiedzialny za zamykanie szpitali w Danii?
Tak. To ja.
W Polsce taki postulat to herezja.
Reklama
Kiedyś w Danii działało ponad 100 szpitali. Teraz mamy 21 organizacji szpitalnych, z których każda może się składać z kilku placówek.
Wszystko zrobiliście za jednym zamachem?
Nie, proces trwa od lat. W jego ramach od dawna zamykamy mniejsze szpitale bądź łączymy je w większe jednostki.
Od czego się zaczęło?
Na przełomie wieków zaczęliśmy poważnie rozmawiać z jednej strony o centralizacji, a z drugiej o specjalizacji szpitali.
To znaczy?
Wówczas Dania była podzielona na kilkanaście okręgów. W każdym działało po kilka szpitali, często z tymi samymi oddziałami. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby umieścić je w ramach jednej struktury. Innymi słowy: jeden oddział ortopedyczny, ale mieszczący się w kilku szpitalach. To pozwoliło na oszczędności w kosztach administracyjnych.
To centralizacja. A specjalizacja?
Posłużę się przykładem. W Jutlandii Północnej wszystkie operacje wymiany stawu biodrowego przesunięto do jednego szpitala. Chirurgię stopy i stawu skokowego wykonuje się w innym, chirurgię urazową w jeszcze innym itd. I znów: wszystko odbywa się w ramach tego samego oddziału, ale rozmieszczonego w kilku placówkach.
Proces przyspieszyła reforma administracyjna w Danii. W 2007 r. zlikwidowano okręgi, a w ich miejsce powołano pięć większych regionów.
Tak i za tym poszła dalsza reorganizacja szpitali. Wcześniej każdy okręg miał jakiś centralny szpital, ale wraz z przerysowaniem mapy administracyjnej kraju część starych centrów zniknęła i zastąpiły je nowe. Trzeba było dostosować do tego strukturę szpitali.