Wobec tego programu pojawiło się sporo krytycznych uwag. Mowa przede wszystkim o ryzyku pobudzenia popytu (przecież ortodoksyjnym sposobem dławienia inflacji jest jego duszenie, a nie jego nakręcanie). Tylko czy w reakcji na redukcję stawek VAT ceny w sklepach i na stacjach paliw rzeczywiście spadną? Chociaż premier zaapelował do konsumentów, żeby dokładnie sprawdzali, ile co kosztuje, a nawet postraszył sprzedawców inspekcją handlową i UOKiK, to formalnie rzecz biorąc, handlowcy nie mają obowiązku zmieniać cen w ślad za malejącym podatkiem. Równie dobrze mogą podwyższyć swoje marże, inkasując większość korzyści z reformy, choć oczywiście ryzykują przy tym odejście części klientów.

Kiedy klient nie jest panem

W ostatnim czasie podatek od towarów i usług stał się ważnym tematem w całej Europie. Nie tylko Polska próbuje za pomocą jego stawek wpływać na pandemiczną rzeczywistość. Już w 2020 r. Niemcy obniżyły VAT, chcąc pobudzić konsumpcję w czasie lockdownów, czyli z zupełnie innych powodów niż obecnie robi to Polska. Parlament Europejski opublikował więc dokument „VAT gap, reduced VAT rates and their impact on compliance costs for businesses and on consumer”, w którym zebrano najważniejsze rady dla państw członkowskich przymierzających się do podjęcia podobnych działań.
W szacowaniu skutków redukcji VAT kluczowy jest wskaźnik przeniesienia (pass-through), obrazujący skalę dopasowania cen do zmiany stawek. Gdy wskaźnik przyjmuje wartość 100 proc., ceny są w pełni dopasowane do zmian w przepisach, a więc całość korzyści trafia do konsumentów. Im jego wartość jest niższa, tym więcej zachowują dla siebie przedsiębiorcy, podwyższając marże (w bardzo rzadkich przypadkach wskaźnik ten może też osiągnąć więcej niż 100 proc. – dotyczy to zwykle pojedynczych przedsiębiorców, którzy próbują zaszachować konkurencję, obniżając ceny w większym stopniu, niż wynikałoby to z samej zmiany stawki).
Reklama