Z Cezarym Łazarewiczem rozmawia Magdalena Rigamonti
Ktoś został ukarany za śmierć Grzegorza Przemyka?
Politycznie Czesław Kiszczak, a karnie Arkadiusz Denkiewicz.
Kiszczak nie ucierpiał, Denkiewicz to ten milicjant, który mówił, żeby bić Grzegorza Przemyka tak, żeby nie było śladów.
Reklama
Kiszczak stracił stanowisko, Denkiewicz trafił na dwa lata do więzienia i odsiedział wyrok. Z tym że Denkiewicz na pewno nie bił Przemyka.
Jak się nazywał ten milicjant, który później, w latach 90., był szefem komendy na Mokotowie?
Zapomniałem, cholera. On nie bił. Był przyjacielem Michała Wysockiego, sanitariusza, który przewoził Przemyka karetką z komendy na Jezuickiej do szpitala. To on go namówił, żeby się samooskarżył. Wysocki opowiadał, jak tamten go zachęcał, jak mówił, że nie takie bryły przed nimi były i żeby wziął na siebie śmierć Przemyka. I wziął. Potem Wysocki zaczął się plątać, próbował popełnić samobójstwo. Złamany.
Wiem, byłam u niego na Bemowie: złamany, przetrącony. Ten jego pseudoprzyjaciel awansował, już w wolnej Polsce.
Przypomniało mi się, jak się nazywał. Ziółek, Ziółkowski... Zanim awansował, był przyjacielem całej rodziny Wysockich. Już w latach 90. Był nawet świadkiem na ślubie syna Wysockiego – Piotrusia.
O którym wcześniej mówił Wysockiemu, że jeśli się nie przyzna, to trzeba będzie dziecko z asfaltu zdrapywać.
Mhm. Wysocki w połowie lat 90. zorientował się, że gesty Ziółkowskiego nie były przyjacielskie – wręcz przeciwnie. Dowiedział się, że kiedy Ziółkowski w więzieniu prowadził go na intymne spotkanie z żoną, które miało się odbyć w zaułku Pałacu Mostowskich, był tam zamontowany mikrofon. Ziółkowski pomógł niszczyć rodzinę Wysockiego. A potem, po wyjściu z więzienia, Wysocki nie mógł znaleźć pracy, żona się odwróciła, sam Piotruś też się od niego odsunął. System zniszczył człowieka. Był kierowcą w pogotowiu, a nagle stał się centralną postacią jakiejś manipulacji. Koła historii go przemieliły.