Zamiast wziąć się do walki z kolejną falą pandemii rządzący zajmują się poszukiwaniem coraz dziwniejszych wyjaśnień, dlaczego z COVID-em nie walczą. Na przykład zapytany w radiu RMF, dlaczego Polska wciąż nie wprowadziła restrykcji dla niezaszczepionych, wiceminister zdrowia Waldemar Kraska podzielił się z nami odkryciem tajemniczego genu sprzeciwu. Niestety nie zdradził, w którym miejscu naszego genomu on się przyczaił.
Wiceminister zdrowia nie wierzy bynajmniej, że skłonność do nieprzestrzegania prawa może być dziedziczona genetycznie. Próbuje nam za to wmówić, że w Polsce panują jakieś uwarunkowania kulturowe, które skłaniają do oporu wobec władzy i generalnej niesubordynacji. Polski „gen sprzeciwu”, nawet traktowany metaforycznie, to jednak zwykły mit. Tania wymówka rządu, który próbuje nią przykryć własną nieudolność w egzekwowaniu wprowadzanych przepisów. A także własne tchórzostwo i zafiksowanie się na sondażowych słupkach poparcia. Jeśli nawet Polacy mają skłonność do buntu albo nieufności wobec władzy, to nie wyróżniają się pod tym względem na tle innych społeczeństw Europy, które restrykcje covidowe wprowadziły już dawno.

Spokojni i grzeczni

Trudno znaleźć dowód na to, że XXI-wieczni Polacy są buntowniczym narodem. Wręcz przeciwnie, skłonność do protestów nad Wisłą jest zastanawiająco niska. W „Roczniku statystycznym pracy 2017” GUS porównano liczbę strajków i lokautów w 2015 r. w wybranych państwach. W Polsce strajkowało w tym czasie 19 tys. osób. Wynik – z grafików wypadło 108 tys. dni pracy – jest dosyć żałosny w porównaniu z zamożniejszymi państwami, w których sytuacja pracowników jest o wiele lepsza.
Reklama