Widmo wojny...
Od wojny zaczynamy?
Od sierpnia 1939 r.
Opisałam tamten sierpień.
Reklama
Dlatego od tego zaczynam. Chce pani zamknąć najnowszą historię Polski w wielotomową powieść.
Na razie jest pierwszy tom „Światłości i mroku” i ten sierpień właśnie. W drugim - druga wojna światowa. W trzecim chcę dojść do Marca ’68, do nagonki antysemickiej.
Myślałam, że do 4 czerwca 1989 r., do rządów Tadeusza Mazowieckiego.
O tym mogę opowiadać. Nie wiem natomiast, czy wystarczy czasu, żeby to wszystko opisać, czy wena i Pan Bóg pozwolą. Tamten sierpień był pełen nadziei, byli sojusznicy, było przekonanie, że nas wesprą - tak jak dzisiaj. Wszyscy wiedzieli o tysiącu alianckich samolotów, które w razie ataku na nasz kraj miały dolecieć i pomóc odeprzeć atak wroga. I co? I wielki zawód. Obecnie często przychodzi mi na myśl, że gdyby wtedy Polskę wspomagano tak jak teraz Ukrainę, to druga wojna światowa wyglądałaby zupełnie inaczej. Wstrząsające jest, jak nas wówczas opuszczono. Właściwie zdradzono.
Prezydent Zełenski nierzadko odwołuje się właśnie do września 1939 r.
I ja też w związku z tym czuję niepokój. Pragniemy, by Ukraina wygrała, by Putin zniknął i nastąpił pokój. Ale scenariusze, które się rysują, są groźne i bardzo niepokojące.
Druga wojna w pani siedzi.
Moje pokolenie, urodzone na przełomie lat 40. i 50., żyło nawet nie w cieniu, lecz w drugiej wojnie światowej. Wszystkie rozmowy rodziców, dziadków i w ogóle dorosłych - i te zasadnicze, i te zupełnie prozaiczne - zawsze zahaczały o wojnę. Bo przecież coś było albo przed wojną, albo w czasie wojny, albo po wojnie. I to nieustannie zaznaczano.
Pytam, bo jak się pisze powieść o sierpniu ’39 i o wojnie, to chyba nie tylko dlatego, że to ciekawa historia.
I wojna, i rzeź wołyńska, i zagłada Żydów - to wszystko we mnie było, to wszystko we mnie jest. Przez długie lata zajmowałam się losami Żydów, również w czasach, kiedy temat był zakazany przez cenzurę i kompletnie nieznany. A Kresy są moją mityczną ojczyzną. Tam mieszkała część mojej rodziny i wyrosłam na opowieściach stamtąd. I po latach postanowiłam z tym wszystkim fabularnie się zmierzyć.
Po co?
Od dzieciństwa miałam potrzebę pisania fikcji. Nie planowałam bycia dziennikarką czy dokumentalistką, tylko właśnie powieściopisarką. I od początku nieźle mi szło.
Śmieje się pani.
Śmieję się, choć przeżycie było ciężkie. W liceum nasza polonistka, przeświadczona o moich literackich zdolnościach, wywiesiła na korytarzu w gablocie moje wypracowania. Co najgorsze - razem ze zdjęciem i tytułem: „Gosia Niezabitowska pisze, ale jak...”. Na szczęście, ponieważ była szyba, po tym wielokropku nie można było niczego dopisać, zwłaszcza tego, co komentowali na głos koledzy. Trudno mi tu dokonywać własnej psychoanalizy, ale kiedy zaczęłam zastanawiać się nad powieścią, intuicja pisarska poprowadziła mnie na Wołyń, do zderzenia światów chasydzkiego i ziemiańskiego.