Po pierwsze, cholera, nie znaleźliśmy się w stanie wojny. Oddaję stan wiedzy z tamtego momentu: zdarzył się militarny incydent, który powinien wywołać żwawe reakcje odpowiednich służb – i te powinny wydać odpowiednie, raczej powściągliwe, komunikaty. Tak zresztą mniej więcej było. Dobry przykład dał Andrzej Duda, często – i często zasadnie – krytykowany za wodolejstwo, tym razem nie dolewał słów do ognia, tylko uspokajał, kiedy właśnie uspokajać należało. (Nawiasem mówiąc, pretensje do ministra obrony Błaszczaka, że nie informował w sprawie obficie i z wyczuciem dramaturgii, są nonsensowne). W czasach wojny, którą od miesięcy, płacąc straszną cenę, toczą nasi bracia, broniąc Europy przez imperializmem rosyjskim, wpadanie w tunel emocjonalny „Ruscy atakują!” i gromkie śpiewy, że Polska, jak się zdaje, znowu jeszcze nie zginęła, musi mieć solidny powód. Bardzo solidny. Zagubiona rakieta nie jest takim powodem, nawet jeżeli jej ofiarą padli polscy, Bogu ducha winni, obywatele.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.