Ostra polaryzacja społeczeństwa, dzielącego się na dwa, coraz odleglejsze od siebie „plemiona” (jak zaczęto określać to zjawisko w publicystyce) i związana z nim coraz wyraźniejsza dwubiegunowość sceny medialnej związane były w oczywisty sposób z katastrofą smoleńską. Jednak to nie katastrofa podział ten stworzyła i nie stosunku do niej on dotyczył; ona go tylko skatalizowała i przejściowo skupiła na tej jednej kwestii. Podział jednak formował się już wcześniej i ujawniłby się niezależnie od tragicznych wydarzeń w Smoleńsku – choć zapewne wolniej i bardziej stopniowo. W istocie bowiem polegał on (i polega nadal) na różnicy tożsamości, która – obok podziału na beneficjentów i malkontentów transformacji – stała się w pewnym momencie drugim podłożem społecznym rywalizacji PO-PiS. Różnica tożsamościowa była tej rywalizacji jedną z przyczyn, a nie – jak skłonna jest sądzić część komentatorów polityki – jej pochodną. Tożsamości nie kreuje się w ciągu kilku lat na polityczne zamówienie i również tożsamości zwolenników PiS i PO nie zostały wymyślone sztucznie. Miały one swoje naturalne, historyczne podłoże; choć od pewnego momentu rzeczywiście działania obu partii (i sekundujących im mediów) skupiły się na tym, aby je wyostrzyć i uczynić polem konfliktu. Chodziło zaś ni mniej, ni więcej, tylko o model identyfikacji wspólnotowej.

Tekst jest fragmentem książki „Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy”. Cały fragment przeczytasz w weekendowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej" i na eGDP.