Przyznam, że Łukasza Litewkę obserwuję bacznie od czasu, kiedy podbił moje serce swoją kampanią wyborczą. Daję serduszka pod jego postami na Facebooku, a zdjęcia psiaków, którym pomógł znaleźć domy, oglądam sobie, kiedy jest mi smutno. I jednocześnie zastanawiam się – czy Litewka to dobre zjawisko w polityce? A może tylko z pozoru dobre?

O tym, jak Fortel znalazł dom

Najpierw o tej najnowszej akcji, którą zachwycają się m.in. na łamach „The Independent”. W piątek, 5 stycznia, Łukasz Litewka zamieścił post na swoim oficjalnym profilu na Facebooku. Napisał w nim, że nie ma wielkich nadziei na skuteczność tej odezwy, ale chciałby przekazać wszystkim apel od KTOZ Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Krakowie. Instytucja zwracała się do ludzi dobrej woli z prośbą, aby na czas największych mrozów przygarnęli pod swój dach schroniskowych psich podopiecznych.

Reklama

Minęło kilka godzin i akcja przerosła najśmielsze oczekiwania wszystkich, którzy ją śledzili. Pod bramą wejściową do schroniska ustawiły się kolejki i kolejne czworonogi wybywały, spędzić przynajmniej jedną noc w ciepłym domu. Przed schroniskiem nie ma zbyt wielu miejsc parkingowych, straż miejska zaczęła więc wystawiać mandaty źle zaparkowanym autom. Wtedy Litewka osobiście się z nią skontaktował, wyjaśnił, jaka jest sytuacja i… mandaty zostały cofnięte, a mundurowi zadeklarowali, że w sumie, to sami mogą zaopiekować się podczas mrozu jakimiś zwierzętami. Aż zaczęłam wypatrywać chwili, kiedy wszyscy złapią się tam za ręce, zaczną razem tańczyć i śpiewać kolędy.

Efekt akcji? Puste schronisko. Dosłownie. Blisko setka psów pojechała do domów z nowo poznanymi ludźmi. Część z nich, co już zostało potwierdzone, nie zamierza wracać. Wśród tych, które znalazły stały dom, znajduje się m.in. puchaty Fortel, adoptowany przez Panią Dominikę.

Panie pośle, odpowiada pan przed czwartą władzą

No dobrze. Niejedną łzę uroniłam, śledząc ww. wydarzenie, bo nic na świecie mnie tak nie wzrusza, jak ludzka dobroć, a jeśli jeszcze ta dobroć skierowana jest na osoby nieludzkie, to rozpływam się jak kostka czekolady ukryta w kieszeni futra.

Mam jednak kilka wątpliwości. Parę dni po tym, jak już poznaliśmy wyniki wyborów z 15 października 2023 roku, odezwałam się do Łukasza Litewki. Zapytałam go, czy bliska jego sercu jest filozofia wegańska i co zamierza zrobić dla zwierząt jako poseł. Odpowiedzi nie dostałam do tej pory, z czego polityk zresztą tłumaczył się publicznie – zainteresowanie mediów jest tak duże, że biedak nie nadąża odpisywać. Z innego wpisu dowiedziałam się, że Litewka zgłosił akces do Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt. I, jak do tej pory, to tyle.

Pierwsza wątpliwość – pisząc o tym, że nie jest w stanie odpowiadać na zapotrzebowanie dziennikarskie, Litewka wbił szpilę środowisku medialnemu, zarzucając mu, że póki nie był tym słynnym posłem od piesków, to, nomen omen, pies z kulawą nogą się nim nie zainteresował. Zarzut z jednej strony słuszny – my, dziennikarze i dziennikarki, zasadniczo interesujemy się tym, co się kliknie. Zbiórka pieniędzy na dziecko z chorobą nowotworową wzbudza wśród publiczności, którą usiłujemy zadowolić, mówiąc delikatnie – umiarkowane zainteresowanie. Chętniej piszemy więc o efektownych strzelaninach niż o, przykładowo, systemowym problemie bezdomności psów i kotów. To wspólny grzech popełniany w sprzężeniu zwrotnym przez mediaworkerów i odbiorców mediów. Nie zaprzeczam, sypię głowę popiołem.

Niemniej – dopóki opisywany polityk działał jako NGO Team Litewka, mógł legalnie na to narzekać. Olewać dziennikarzy, którym zależy tylko na tym, aby przygotować tekst mający szanse „się czytać”. Jednak w momencie, kiedy Litewka został posłem, to układ nieco się zmienił. Teraz to on jest pierwszą władzą, a my, dziennikarze – czwartą. Jesteśmy od tego, żeby patrzeć pierwszej władzy na ręce, zadawać niewygodne pytania i rozliczać ją z obietnic. Poseł, który chce szanować mechanizmy demokratyczne, nie powinien obrażać się na dziennikarzy. Powinien być gotowy odpowiedzialnie się przed nimi rozliczyć.

Czy czeka nas „owsiakizacja polityki”?

Opisana powyżej kwestia jest jednak tak naprawdę tym mniejszym problemem, który mam z działalnością Łukasza Litewki. Drugim, dużo poważniejszym, jest realna obawa o coś, co na użytek tego tekstu nazwę „owsiakizacją polityki”.

Gdyby zapytać Polaków, jaką największą polską akcję charytatywną kojarzą, to daję głowę, że większość wskazałaby na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Inicjatywa Jerzego Owsiaka, jak wiadomo, przeklinana jest przez obóz prawicowo-konserwatywny i uwielbiana przez obóz liberalny. Ten drugi doszedł obecnie w Polsce do realnej władzy, w związku z czym pojawiały się już newsy o spotkaniach Ministerstwa Zdrowia z Jerzym Owsiakiem. Oczywiście, WOŚP to bardzo pożyteczna akcja, dzięki której po naszym kraju jeździ sporo nowoczesnych karetek pogotowia, a w szpitalach mamy trochę drogiego, skomplikowanego i niezbędnego sprzętu. Zapewne jest spora grupa osób, która może przyznać, że zawdzięcza Jurkowi Owsiakowi życie.

Kiedy patrzę na działalność Łukasza Litewki, trudno mi odpędzić od siebie skojarzenia z WOŚP-em. Całą markę zbudował ten polityk na mobilizowaniu ludzi do pomocy. Oddolnej, często spontanicznej, czasami, jak w przypadku krakowskiego schroniska, niezwykle efektywnej. I przy okazji, last but not least, efektownej.

Tylko że, nie wiem, jak Państwo, ale ja od polityki oczekuję czegoś trochę innego. To super, że Litewce udało się wyadoptować dziesiątki psów. Wydarzyło się wielkie dobro, tej zimy nikt w krakowskim schronisku nie zamarznie. Chciałabym jednak podkreślić, że przed nami jeszcze wiele zim, w Polsce jest wiele schronisk, a bezdomność kotów i psów to olbrzymi problem, domagający się systemowego rozwiązania. Takiego, które może nikomu nie wyciśnie z oczu łez wzruszenia, ale za to zapewni, że taka powszechna mobilizacja, jaka miała miejsce w Krakowie, nie będzie potrzebna.

Czego jeszcze potrzebują zwierzęta? Zajęcia się przez polityków tematem hodowli przemysłowych. W pierwszej kolejności, jak najpilniej. Na całym świecie w rzeźniach, także w Polsce, zabija się i torturuje miliardy zwierząt. Ich cierpienie nie ma dla nas konkretnych, wzruszających oczu puchatego Fortela. Jest masowe, jest statystyką. Ale te wszystkie zwierzęta także mają oczy.

Dalej – uporządkowanie kwestii związanych z hodowlą zwierząt na futra, polowaniami, wędkarstwem, a nawet sprzedażą żywych karpi na Wigilię. Jeśli któryś polityk zechce się pochylić serio nad dolą zwierząt, to zapewniam, że będzie miał ręce pełne roboty. I mnóstwo wrogów w branży mięsnej, mleczarskiej, futrzarskiej, w środowisku łowieckim. Nie będzie już tak miło, przyjemnie i owsiakowo, czego doświadczyła m.in. jedna z nielicznych polityczek mówiących w naszym kraju głośno o prawach zwierząt, Sylwia Spurek. Posypią się groźby i obelgi. Czy Łukasz Litewka jest na to gotowy?

Podsumowując – mam sentyment do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jeszcze większy – do akcji wokół krakowskiego schroniska. Oba przedsięwzięcia przywracają wiarę w człowieczeństwo i pozwalają się nieco ogrzać, kiedy na świecie mróz znieczulicy.

Od polityków chciałabym natomiast, aby dążyli do tego, żeby takie akcje nie były potrzebne. Żeby te problemy – związane z bezdomnością zwierząt, niedofinansowaniem służby zdrowia, ogromnymi kolejkami do lekarzy itp. – doczekały się swoich systemowych rozwiązań. Zupełnie niewzruszających, opisanych w żargonie prawnym, wzbudzających umiarkowane zainteresowanie mediów. Ale skutecznych.