„Ci, którzy stracili władzę, dziś histerycznie nie potrafią się z tym pogodzić. Ten festiwal siania strachu, wprowadzania chaosu, budowania podziałów między Polakami - to nic innego, jak zasłona dymna dla ochrony własnych wpływów. Złamali konstytucję, powołali sędziów z politycznego nadania. Ten plan się nie uda. Polacy powiedzieli: koniec z pychą i arogancją władzy, tych wszystkich grup interesów, które przez ostatnie 8 lat bogaciły się kosztem Polaków. To był dla nich złoty wiek, ale ten wiek właśnie się skończył”.

Kto to powiedział? Premier Beata Szydło w 2016 r. w reakcji na protesty ówczesnej opozycji. Film z tym wystąpieniem stał się ostatnio, jak setki podobnych, wiralem rozsyłanym i wyśmiewanym masowo przez polskich internautów. Można by się z niego nabijać, ale czy na pewno w TAKIM czasie i w TAKIM miejscu świata czołowi politycy powinni konkurować ze standuperami żyjącymi z robienia sobie jaj? I czy nam wszystkim – w sytuacji, gdy rzut rogatywką od nas giną tysiące braci Ukraińców, a Rosja nie ukrywa swych imperialnych planów – powinno być do śmiechu?

Pytam o to na poważnie obie strony gorszącego konfliktu politycznego. Bo jakkolwiek to PiS zabagnił i zaminował naszą wspólną Ojczyznę, wykazując partyjny egoizm i totalne niezrozumienie interesu państwa i dobra społeczeństwa (co wynika z natury prezesa i jego obsesji), to wiele narzędzi władzy dzierży dziś niedawna opozycja. Pytanie – jak powinna tych narzędzi używać. I jak powinien się zachowywać prezydent, który – nie pierwszy raz, ale jeszcze nigdy w tak dramatycznie trudnej sytuacji geopolitycznej – musi wybierać między interesem partii i wizją Jarosława Kaczyńskiego (dla którego Duda to nie głowa państwa, tylko pionek, ewentualnie królówka na planszy gry) a interesem państwa i narodu.

Reklama

Panie Prezydencie, większość Polek i Polaków widzi od pewnego czasu, że są to, wbrew rewolucyjnej narracji Pańskiego środowiska, interesy dramatycznie rozbieżne. Aby to dostrzec, spróbujmy choć przez chwilę otworzyć oczy na otaczającą nas rzeczywistość. Nie tę mniemaną przez tego, czy owego, lecz tę, od której nie możemy uciec.

Gospodarka potrzebuje zdecydowanych decyzji

Polska gospodarka ma za sobą drugi po 2020 r., czyli załamaniu pandemicznym, najgorszy rok od upadku komunizmu. Wzrost PKB wyniósł w 2023 r. marne 0,3 proc. i dalszy rozwój zależy od warunków, w jakich przyjdzie działać – poniewieranym ostatnio przez PiS – przedsiębiorcom. Biznes oczekuje co najmniej kilku pilnych ustaw, które musi uchwalić parlament – i podpisać prezydent.

Jedne mają zatrzymać biegunkę legislacyjną i ustabilizować prawo gospodarcze (bo permanentne zmiany zatruły życie przedsiębiorcom i obniżyły PKB o jakiś punkt procentowy), inne - uporządkować sferę podatkową i składkową (bo narzucone przez państwo PiS koszty zabijają i będą zabijać dziesiątki tysięcy małych i średnich przedsiębiorstw, w tym firm rodzinnych), jeszcze inne – bodaj najważniejsze - przywrócić praworządność zgodnie z wyrokami europejskich sądów i uchwały połączonych izb Sądu Najwyższego, bo od tego zależy odblokowanie gigantycznych funduszy unijnych; przedsiębiorcy i samorządowcy alarmują, że te miliardy są niezbędne Polsce jak nigdy.

Aby odbić w 2024 r. do optymistycznego, choć i tak słabego, 2,5 proc. wzrostu PKB, musimy działać szybko i bardzo aktywnie, bo wedle wszelkich prognoz rynek unijny, od którego jesteśmy silnie uzależnieni, będzie się wyczołgiwać z kryzysu i w całym 2024 roku wzrost PKB w krajach strefy euro ledwie przebije 1 proc. Dziś napędza nas wyłącznie optymizm firm i ich pracowników związany ze zmianą władzy i zapowiedzią napływu środków z Krajowego Planu Odbudowy. Trzeba przy tym zauważyć, że nie zrównoważył on jeszcze zastanego po poprzednikach pesymizmu – i jest niejako na zapas; tym można tłumaczyć m.in. powyborcze odbicie polskiej giełdy, na którą wrócili zagraniczni inwestorzy.

Podstawy odbicia nastrojów pozostają bardzo kruche i jeśli tylko przedsiębiorcy i inwestorzy poczują się zawiedzeni, Polska może się znów pogrążyć w kryzysie. Jest oczywiste, że jakiekolwiek opóźnienia w odblokowywaniu pieniędzy z KPO zmrożą nastroje właścicieli i menedżerów w dużych i średnich firmach na tyle, że wstrzymają oni wiele kluczowych inwestycji; a poziom inwestycji prywatnych mamy w Polsce rekordowo niski. Mateusz Morawiecki zapowiadał skok z 20 odziedziczonych po poprzednim rządzie PO-PSL do 25 proc. PKB, a zostawił następcom mniej niż 17 proc.

Pilnej interwencji rządu oczekują też całe branże, w tym te sztandarowe, dzięki którym polska gospodarka rosła w ostatnich kilkunastu latach tak szybko zwiększając udział w gospodarce unijnej. Sztandarowym przykładem jest przemysł meblarski, który pod rządami PiS zaczął się zwijać. W kryzysie pogrążył się też sektor stolarki otworowej. Przedsiębiorcy obwiniają o to m.in. politykę prowadzoną w ostatnim czasie przez ekipę Solidarnej Polski w Lasach Państwowych.

W stanie rozsypki systemowej jest polska energetyka: koncepcja wydzielenia do specjalnej spółki aktywów węglowych nie została zrealizowana, jesteśmy jedynym krajem unijnym tak silnie uzależnionym od węgla – co przekłada się nie tylko na fatalną jakość powietrza (liczba przedwczesnych zgonów z tego powodu szacowana jest na 50 tys. rocznie), ale też na wysokie koszty produkcji energii. Koszty w państwowych kopalniach wzrosły w krótkim czasie o połowę, wydajność spadła. Polscy podatnicy muszą po raz enty spłacać zaległości kopalń, w tym składki na ZUS – w sytuacji, gdy górnicy dostali oszałamiające „rekompensaty antyinflacyjne”, a ich świadczenia emerytalne przekraczają 6 tys. zł miesięcznie. Równocześnie musimy znaleźć setki miliardów na niezbędne inwestycje w energetyce, w tym – na całkiem nowe sieci przesyłowe.

Uporządkowania wymagają niemal wszystkie spółki skarbu państwa, w których władzach nieliczni fachowcy byli dekoracją dla niezliczonych nominatów z klucza partyjno-rodzinnego.

Rząd musi też uważnie monitorować sytuację w mikrofirmach, którym coraz trudniej znaleźć odpowiednich pracowników (to efekt zmian demograficznych, o których pisałem obszernie niedawno) oraz unieść wzrost kosztów pracy, napędzany przez kolejne podwyżki płacy minimalnej; jej dwie tegoroczne waloryzacje mają zapewnić gospodarstwom domowym 21 mld zł ekstra, ale zapłacą za to pracodawcy – i to nie 21, lecz 35 mld zł. Cześć MŚP chce przez to zamknąć działalność, bo nie wychodzi na swoje. Niezależnie od tego podwyżki wywołają nieuchronnie impuls inflacyjny. Tym bardziej, że rząd musi podnieść płace w budżetówce - kolejka wkurzonych pauperyzacją jest tutaj niespotykanie długa. No i trzeba zrealizować wszystkie transfery socjalne – do rodzin z dziećmi i emerytów oraz te całkiem nowe, zapowiadane w kampanii.

A wszystko przy napiętych do granic możliwości finansach publicznych, nieoszacowanym dotąd wzroście pozabudżetowego długu publicznego oraz wciąż zbyt wysokiej inflacji, która po wiosennym uspokojeniu ma znów dać o sobie latem lub jesienią.

Bezpieczeństwo państwa vs. Dekalog Prawdziwego Polaka

Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła właśnie, że w polskim systemie bezpieczeństwa państwa są „luki, które znacząco obniżają odporność kraju”. Wedle ustaleń NIK, jesteśmy w dużej mierze bezbronni na ataki hybrydowe – nie dlatego, że dwie kluczowe przez ostatnich 8 lat osoby ze służb poszły siedzieć, lecz z tego powodu, że politycy PiS - w tym osadzeni oraz gardłujący na wiecach Antoni Macierewicz - zdezorganizowali system obronny (w tym siatkę agentów oraz narzędzia antytrollingowe w sieci) skupiając się na inwigilacji i zwalczaniu rodzimej opozycji.

W pewnym sensie trudno odmówić takiemu podejściu służb żelaznej logiki, skoro Jarosław Kaczyński, główny architekt i egzegeta alternatywnego świata, w którym z coraz większym trudem próbują funkcjonować politycy PiS i ich wyborcy, wyimaginował sobie, iż 11,6 mln (53,41 proc.) Polek i Polaków głosujących w ostatnich wyborach na KO, TD i Lewicę to są zdrajcy Polski, ludzie gorszego sortu lub w najlepszym razie kompletni idioci, a ugrupowania, które (w wyniku dezinformacji? zdrady? nieporozumienia? zamachu?) pokonały „zwycięski PiS” (co jest samo w sobie niezrozumiałe), to jest opcja niemiecka i zarazem prorosyjska; w każdym razie jedynym celem Tuska, Hołowni, Kosiniaka, Czarzastego itd. jest pozbawienie Polski niepodległości.

Po najświeższych rozmowach z politykami i publicystami PiS – którzy zlali się w jeden udręczony przez „reżim Tuska” związek bojowników o wolność i demokrację (w skrócie: ZBOWiD), zwany obecnie dla niepoznaki Komitetem Obrony Więźniów Politycznych – ułożyłem swoisty „Dekalog Prawdziwego Polaka AD 2024”, który każdy wyznawca alternatywnego prezesowego świata musi (chce?) umieć deklamować nawet przez sen. Sen o potędze.

  • Demokracja i wolność jest w Polsce tylko wtedy, kiedy Jarosław Kaczyński ma wpływ na wszystkie ważne decyzje w państwie, steruje premierem z fotela wicepremiera i bez fotela, zaś wszelkie stanowiska w liczących się instytucjach zajmują lojalni mu ludzie, jak Julia Przyłębska czy Stanisław Piotrowicz; to oczywista oczywistość, bo tylko Jarosław Kaczyński jest bezinteresownym polskim patriotą i państwowcem, więc jako taki gwarantuje właściwe decyzje i kurs na utrwalanie niepodległości oraz powszechny dobrobyt Polek i Polaków.
  • Jedyny czas w historii polskiej demokracji i wolności po II wojnie światowej to lata 2005-2007 (pierwszy okres rządów PiS) oraz 2015-2023 (drugi okres rządów PiS). W pozostałych okresach rządzili targowiczanie, agenci (z Bolkiem na czele; Wałęsa wcale nie odegrał historycznej roli) i ich potomkowie („resortowe dzieci”) pod osłoną postesbeckich mediów (ich gacie też dogłębnie przebadaliśmy i wiadomo, kto to).
  • Wbrew twierdzeniom totalnej opozycji i postkomunistów z KOD, którzy walczyli z rządem PiS przy pomocy „ulicy i zagranicy”, za rządów PiS nie było łamania konstytucji (jedyny spór dotyczył powoływania sędziów Trybunału Konstytucyjnego – całą winę ponosi PO; obecny TK nie ma w składzie żadnych dublerów – to wymysł wrogów Polski; Julia Przyłębska ma prawo przyjaźnić się z Prezesem), nie było skrócenia kadencji Krajowej Rady Sądownictwa, ani powoływania do niej tzw. neo-sędziów przez polityków partii rządzącej - ci, których słusznie powołano, dostali od Ojczyzny (czyli Prezesa) i realizują misję ograniczania patologicznej sędziokracji i ukrócenia bezkarności wiadomej kasty. Nie było represjonowania opozycji (która mogła sobie swobodnie protestować), nie było podboju instytucji państwa i mediów przez ludzi PiS, nie było czystek w spółkach skarbu państwa (zniesienie konkursów służyło powołaniu kompetentnych menedżerów – patriotów), nie było ataków na niezależne media (w tym próby likwidacji TVN) – przeciwnie: prawdziwie niezależne i niezłomne media (Gazeta Polska, Sieci, Trwam, Radio Maryja…) wielokrotnie uznawały polityków PiS za „ludzi wolności” i „ludzi roku”, a inne zyskały prawdziwą niezależność dopiero po wykupieniu od Niemców przez odzyskany przez Naród (Daniela Obajtka) Orlen.
  • Strajk Kobiet wybuchł przez niezrozumienie za sprawą kłamstw śmiertelnie agresywnego lewactwa depczącego polską tradycję chrześcijańską i chcącego bezkarnie mordować POLSKIE dzieci w ramach niemieckiego programu depopulacji i szykowania odwiecznego hitlerowskiego lebensraumu „fur Deutschland” (cytat z Tuska); w rzeczywistości żaden inny rząd nie chronił w tak wielkim stopniu praw kobiet i nie zrobił tyle dla polskiej rodziny, co PiS.
  • W Smoleńsku był zamach. Komisja Macierewicza dowiodła tego ponad wszelkie wątpliwości. To, że podległa w pełni Zbigniewowi Ziobrze prokuratura nie skorzystała z raportu komisji, by przedstawić komukolwiek (zwłaszcza Tuskowi) jakiekolwiek zarzuty, wynika wyłącznie z faktu, że wciąż trwa mozolny proces dochodzenia do prawdy i precyzowania szczegółów. Tusk kazał skasować komisję, bo była już bardzo blisko.
  • Telewizja Polska i Polskie Radio w czasach PiS wzorcowo realizowały misję publiczną, co potwierdzi każdy jej widz. PiS nie złamał konstytucji powołując pozakonstytucyjną Radę Mediów Narodowych, gdyż celem było stworzenie wolnych mediów na wzór BBC, co się w całości udało. Paski TVP Info przekazywały suche informacje, zawsze prawdziwe. Komentarze i opinie reporterów i gości TVP też miały zawsze charakter czysto informacyjny. To, że politycy PiS mieli w mediach państwowych 97 proc. czasu antenowego, jest aktem zwykłej sprawiedliwości – wszystkie komercyjne media są opozycyjne, więc rząd miał obowiązek zadbać o równowagę przekazu. Wszystkie działania rządu Tuska, zwłaszcza pułkownika Sienkiewicza, wobec mediów publicznych są całkowicie nielegalne i służą tłumieniu wolności słowa. Fakt, że przekaz TVP Info i nowych „Wiadomości” TVP (czyli 19.30) stał się bezstronny, zaburza równowagę przekazów, bo TVN ma wciąż większe zasięgi niż TVP Republika. Prezesem TVP jest Michał Adamczyk i on powinien natychmiast poprowadzić odrodzone „Wiadomości”. Paski smagające zdradziecki reżim Tuska i Hołowni mają niezwłocznie wrócić!
  • Kwitnącą demokrację i wolność zastąpiła „brutalna demokratura” (licentia poetica: Jacek Karnowski, „wPolityce”); jej brutalność polega na usuwaniu ze stanowisk patriotów – co samo w sobie narusza interesy państwa i – jakkolwiek to brzmi - gwałci ducha konstytucji (fakt, że Lech Wałęsa chodził przez osiem lat w koszulce „Konstytucja” nie ma znaczenia – to Bolek: agent i przebieraniec).
  • „Polskie sprawy” należy załatwiać „w polskim domu”, a nie wynosić ich na zewnątrz. Nie wolno zwłaszcza „donosić na Polskę”. No chyba, że rządzą Tusk z Hołownią. Wtedy trzeba się na nich żalić aż do skutku – czyli pożądanego powrotu do 1. Przykazania. Zdecydowanie należy alarmować świat o niegodziwościach reżimu i łamaniu praw człowieka przez pułkowników.
  • Kamiński i Wąsik są niewinni, kryształowo czyści, popełniono na nich zbrodnię sądową i są więźniami politycznymi, o czym należy poinformować cały świat, a szczególnie naszych sojuszników w NATO i Unii Europejskiej; fakt, że wyrok wydał niezawisły sąd, a 400-stronicowe uzasadnienie precyzyjnie wyjaśnia, dlaczego obaj panowie zasłużyli na względnie surową karę, nie ma znaczenia – w świetle ustaleń serialu „Kasta” oraz przeszłości prababki jednej z sędzi; fałszowanie przez podległe Kamińskiemu i Wąsikowi służby dokumentów i fabrykowanie dowodów po to, by ścigać przeciwników politycznych i innych niewygodnych ludzi za przestępstwa, których nie popełnili, jest przejawem patriotyzmu i troski o państwo, albowiem służyło wyższemu celowi: walce z korupcją. Obaj panowie są nadal posłami – owszem, prawomocne skazanie oznacza automatyczne wygaśnięcie mandatu (co marszałek Sejmu tylko formalnie stwierdza), ale w ogóle nie mogło dojść do tego skazania, bo prezydent wcześniej ułaskawił obu panów; opinia jakichś tam sędziów SN oraz Strzembosza, Zolla, Zimmermanna, Stępnia, Łętowskiej i setek innych, że nie miał do tego prawa, nie ma tu żadnego znaczenia, bo przyświecają nam wyższe racje (Patrz: Przykazanie 1).
  • Prezydent Andrzej Duda miał prawo uniewinnić Kamińskiego i Wąsika a priori, albowiem wedle wybitnych znawców polskich dynastii królewskich (a dokładnie: jednego) właśnie taka prerogatywa przysługuje każdemu władcy. To, że 11 stycznia 2024 musiał użyć swego prawa powtórnie, wynika wyłącznie z bezprawia i bezduszności reżimu Tuska i kasty sędziowskiej, która mści się na tych, którzy obnażyli jej prawdziwe oblicze.

Daję ten – z ducha makiaweliczny (nieprawdaż?) - dekalog do przeczytania każdemu zwolennikowi PiS z pytaniem, czy naprawdę w to wszystko wierzy. Bo ja – szczerze mówiąc – nie bardzo. Rozumiem, że Jarosław Kaczyński może mieć taki obraz świata, bo każdy inny odebrałby sens (Sens) temu, co od lat robi i do czego podżega innych. Być może jego najbliżsi współpracownicy, jak Ryszard Terlecki, niegdyś liberał, wcześniej hipis, podzielają tę wizję przynajmniej w części. A reszta? Widzę, że część wierzy (uroki bańki medialnej), część ma interes (jak się zarabiało półtora miliona w TVP, albo dostawało potężne dotacje z Funduszu Sprawiedliwości i tysiąca innych źródeł – i zawsze z kieszeni podatnika - trudno nie mieć interesu), a część po prostu brnie – bo nie ma innego wyjścia. Dokąd brnie?

Sęk w tym, że to pytanie nie dotyczy partii, która zbiera wciąż najwięcej głosów w sondażach (ostatnio, wedle IBRIS, 34,2 proc. wobec 32 proc. KO, 14,1 proc. Trzeciej Drogi, 8,8 proc. Lewicy i balansującej na progu 5 proc. Konfederacji), lecz – naszego wspólnego państwa.

Jakie są szanse, że PiS dzięki realizacji obecnej strategii – totalnej opozycji zohydzającej Polakom i światu rzekomy reżim w Polsce i odgrywającej rolę niewinnej ofiary – może w najbliższych czterech latach odzyskać władzę? Raczej zerowe. W kwestii „więźniów politycznych” prezydent skapitulował drugiego dnia, i to przed kolacją. Zaś „misterny plan” skierowania przez Andrzeja Dudę ustawy budżetowej do zaprzyjaźnionej z prezesem Julii Przyłębskiej – celem odrzucenia i rozpisania nowych wyborów - ma jedną podstawową wadę: w najlepszym wypadku PiS może te wybory znowu pyrrusowo „wygrać”, zachowując stan posiadania, a w najgorszym „reżim Tuska i Hołowni” zdobędzie większość konstytucyjną i wtedy obecna rola prezydenta – jako potencjalnego arbitra-państwowca – przemieni się w rólkę halabardnika.

A PiS straci naprawdę wszystko, tylko jeszcze bardziej. I – co gorsza – zapewne na długo.

Kamikadze – boski wiatr?

Wbrew pozorom, wielu polityków PiS, zwłaszcza młodszej daty i nie do końca lojalnych/cynicznych, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Mówią mi, że strategia Kaczyńskiego, wynikająca przede wszystkim z jego toksycznej dla państwa osobowości oraz oderwanych od współczesnego świata wyobrażeń, przypomina im jako żywo strategię Hirohito z 1945 roku. Czyli – kamikadze, boski wiatr.

Część pisowców i ich zwolenników wierzy wprawdzie, że ta strategia za jakiś czas zaprocentuje, niczym zakrapiana socjalem opowieść o zamachu smoleńskim i bezdusznych liberałach w roku 2015. Ale na pewno nie w zbliżających się WIELKIMI krokami wyborach samorządowych i europejskich. A trzeba przecież jakoś przetrwać do kolejnego triumfu, dajmy na to, za cztery lata, albo – co bardziej prawdopodobne – za osiem. Gdzie, jeśli nie w swoich samorządach? (bo Unia da utrzymanie góra 25 europosłom i 200 członkom ich rodzin i „rodzin”).

Tymczasem obecna narracja – znowu – zraża do PiS wszystkich potencjalnych koalicjantów. Nawet Konfederację! A koalicje, szczególnie w regionach, mogą być konieczne do zachowania obecnego stanu posiadania. Bo jego zwiększenie wydaje się dziś marzeniem ściętej głowy.

Powód jest raczej oczywisty: bo w 10 przykazań Prezesa wierzy może 20 procent (żelaznego) elektoratu. Raczej jednak 15. Reszta ma sentymenty socjalne i obyczajowe (antylewackie). Trudno ich mobilizować przy pomocy marszów, na czele których kroczą „milionerzy z TVP” (zwani tak nawet wewnątrz PiS!). A każdy dzień działa na niekorzyść PiS. Wystarczy że Tusk zwaloryzuje świadczenia emerytom i wypłaci im pierwsze trzynastki. A zrobi to, skubany, przed wyborami. Głupi nie jest.

Co istotne, całkiem spora część pisowców, ludzi w dużej mierze przyzwoitych i zatroskanych o państwo, dostrzega coraz większy rozdźwięk między doraźnym i długofalowym interesem swojej partii wizualizowanym im i werbalizowanym przez Kaczyńskiego a interesem państwa i większości Polek i Polaków. Dzieje się tak, ponieważ sytuacja geopolityczna Polski, która w chwili obejmowania władzy przez Dudę, a potem PiS była w miarę stabilna, stała się dziś niebywale trudna.

Ukraina, Trump i egoiści w UE

Zeszłoroczna ukraińska ofensywa, delikatnie mówiąc, nie powiodła się. Jeśli amerykański Kongres (za sprawą części republikanów preferujących wynik wyborów nad życie i los Ukraińców - bo czemu nie?) na dłużej lub trwale zablokuje kolejne wielomiliardowe transze pomocy, sytuacja na froncie zrobi się tragiczna. Rosjanie – nie liczący się z kosztami ludzkimi i posiadający potężne odnawialne zasoby finansowe – mogą tę wojnę wygrać. To tym bardziej prawdopodobne, że rosną szanse Donalda Trumpa nie tylko na powtórną nominację Partii Republikańskiej, ale i triumf w wyborach. Biden ma swoje lata (co widać), a demokraci popełniają w nerwach – i pod presją skomplikowanej sytuacji społeczno-gospodarczej - coraz więcej błędów. Ameryka z wielu powodów – także za sprawą długoletniej arogancji i zaniedbań środowisk liberalnych i progresywnych - stała się istnym rajem dla populistów. Trump czuje się tu jak ryba w wodzie, albo raczej – kostka lodu w Jack Daniel's Old No. 7.

Natomiast Kaczyński, który uczył się pływać w Polish Vodka (czysta), ma najwyraźniej problem z odnalezieniem się w nowych realiach i oparach. I zdaje się dostrzegać zagrożenia dla Polski nie tam, gdzie one realnie są.

Wyobraźmy sobie, że w USA faktycznie wygrywa Trump, który wielokrotnie zapowiadał zakończenie wojny w Ukrainie „w 24 godziny”. Na jakich warunkach? Teherańskich czy Jałtańskich (bo tertium non datur). Putin przejmuje Ukrainę i – zgodnie z jawnymi planami Rosji – rusza dalej. Czyli na Polskę. Co na to NATO? Politico ujawniło w tym tygodniu (za sekretarzem unijnym ds. wewnętrznych), jakoby podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos w 2020 r. Donald Trump - w prywatnej rozmowie z Ursulą von der Leyen - zapowiedział, iż USA nie pomogą Europie w razie konfliktu z Rosją. "Musisz zrozumieć, że jeśli Europa zostanie zaatakowana, nigdy nie przyjdziemy wam z pomocą, by was wesprzeć" - miał ostrzec przewodniczącą KE ówczesny prezydent USA. Ponoć dodał, że „NATO jest martwe i z niego wyjdziemy”.

Ile w tym prawdy, a ile politycznej gry?

Nie znam odpowiedzi. Wiem tylko, że w ostatnich latach Polska w tej grze w ogóle w niej nie uczestniczyła. A jeśli nie ma cię przy stoliku, to znaczy, że jesteś na planszy. Najczęściej jako pionek. Czy w naszym położeniu możemy sobie na to pozwolić?

Potrzebujemy – szybko - wielkiej ofensywy dyplomatycznej, która przywróci nam wpływ na decyzje zapadające nie tylko w Brukseli, ale i w najważniejszych stolicach Unii. Musimy już dziś przyjąć wariant pesymistyczny: że w USA wygrywa Trump i Europa zostaje w jakimś stopniu sama (bo nie w pełni – Amerykanie mają na Starym Kontynencie, w tym w Polsce, zbyt wiele interesów, które zechcą chronić). Nie mamy wyjścia: trzeba nam mobilizować Europę, którą przez ostatnich osiem lat - ustami polityków PiS, od europosłów po wysokich przedstawicieli rządu - głównie obrażaliśmy, a w najlepszym stopniu lekceważyliśmy. Przekaz Kaczyńskiego i jego emisariuszy był jasny: wara od polskich spraw. Suwerenność ponad wszystko.

Ta strategia stała się dziś przekleństwem dla samego Kaczyńskiego i jego partii, bo o ile strategia „ulica” w jakimś stopni zadziała, to „zagranica” raczej nie. Przede wszystkim jednak wojna Kaczyńskiego z Tuskiem i dwiema trzecimi Polek i Polaków jest śmiertelnie groźna dla Polski. Politycy wszystkich opcji, z Kaczyńskim włącznie, powinni to jak najszybciej zrozumieć. Niestety, w swojej ewidentnie partyjniacko-ambicjonalnej naparzance zgubili coś ważnego: Polskę.

Oby nie na jej – naszą - zgubę.

Epilog: Skarga

Winien Wam jestem wyjaśnienie: w tytule tego tekstu umieściłem „dwóch takich”. Zwolennicy rządzącej koalicji pomyślą, oczywiście, że mam na myśli Kaczyńskiego i Dudę. Zwolennicy PiS – że Tuska i Hołownię. Symetryści – że Kaczyńskiego i Tuska…

Tak naprawdę nie ma jednak żadnego znaczenia, co wszyscy sobie myślimy. Realne zagrożenie dla Polski i nas WSZYSTKICH jest większe niż kiedykolwiek. Więc czas się ogarnąć. Nieprzypadkowo pasuje tu kilka maksym ks. Skargi:

  • Heretyki złe, ale ludzie dobre
  • Prawa nie mają żadnych namiętności i uwieść się krzywo nie dadzą
  • Prawo jest jako nauka życia i sznur spraw ludzkich, którym prostują postępki swoje
  • Chrystus rozdziałów między bracią czynić nie chciał. Proszę, nie dzielcie się tymi trzema dziedzictwy: Religią, Królem i Ojczyzną miłą, ale ich spólnie i w zgodzie używajcie

Moim zdaniem to, co głosił Skarga cztery wieki temu, jest o niebo lepsze niż 10. Przykazań Prawdziwego Polaka AD 2024 oraz wszelkie kontrstrategie Tuska.

Ktoś uważa inaczej?