Centrum krajowej polityki stał się w poniedziałek Białystok. Najpierw odbyło się tam wyjazdowe posiedzenie rządu, na którym przyjęto m.in. uchwałę w sprawie sytuacji na wschodniej granicy. Jej skutkiem jest rozporządzenie, „w sprawie wprowadzenia czasowego zakazu przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej przyległej do granicy państwowej z Republiką Białorusi”. Ta strefa zakazu ma w większości miejsc szerokość do dwustu metrów i zasadniczo chodzi o to, by ułatwić działanie funkcjonariuszom służb i żołnierzom. Podobne rozwiązanie, ale na szerszą skalę, stosowane w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Projekt prezydenta bez pośpiechu
Drugim wydarzeniem tego dnia w Białymstoku było zwołane przez prezydenta Andrzeja Dudę posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Tam najważniejsi politycy, wojskowi i przedstawiciele służb rozmawiali m.in. o prezydenckim projekcie ustawy „o działaniach organów władzy państwowej na wypadek zewnętrznego zagrożenia bezpieczeństwa państwa”. Ta ustawa ma m.in. uporządkować system dowodzenia i kierowania Wojska Polskiego, ale jej celem jest także „wzmocnienie systemu kierowania bezpieczeństwem państwa poprzez zwiększenie koordynacji działań, wymiany informacji i natychmiastowego reagowania instytucji władzy publicznej, marszałków Sejmu i Senatu oraz organów dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP”.
Cały czas zdumiewa mnie to, że choć projekt zaprezentowano praktycznie rok temu, to ani posłowie poprzedniej kadencji, ani ci obecnej jakoś nie czują do niego specjalnej mięty. Wyjaśnienia widzę co najmniej dwa. Albo projekt jest beznadziejny, albo posłowie nie dostrzegają powagi sytuacji bezpieczeństwa. Obie te hipotezy się nie wykluczają. I obie źle świadczą o miłościwie nam panujących.
Kosiniak-Kamysz walczący
We wtorek konferencję prasową zwołał za to wicepremier minister obrony Władysław Kosiniak–Kamysz. Wystąpił na niej u boku szefa sztabu gen. Wiesława Kukuły i wiceministra obrony Cezarego Tomczyka. Szef ludowców rozpoczął mocno. - Rzeczpospolita uczyni wszystko i nie spocznie, dopóki bandyta, który w bestialski sposób zaatakował żołnierza, nie zostanie schwytany – nawiązywał do zabicia sierżanta Mateusza Sitka przez jedną z osób próbujących nielegalnie przekroczyć polską granicę. Przy tej okazji Kosiniak wyjaśnił też, że tylko w maju żołnierze na granicy używali broni palnej do strzałów ostrzegawczych ponad 700 razy, czyli częściej niż w całym 2023 r. W sumie od stycznia 2024 było to prawie 1,5 tys. razy. Polityk zapowiadał też delikatne zmiany w zasadach używania broni palnej.
Podobało mi się to, że Kosiniak mówił o sprawach bezpieczeństwa, a te typowo polityczne zostawił na koniec konferencji, gdy już nieobecny był szef sztabu. To jasne nawiązanie do słynnej sytuacji z Australii sprzed kilku lat, gdy szef sztabu publicznie upomniał ministra, by ten nie mówił o polityce na tle żołnierzy, po czym oni odeszli.
Mimo tego nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Kosiniak walczy o (polityczne) życie i stara się w jakiś sposób przykryć fatalny wynik Trzeciej Drogi w eurowyborach. Być może teraz, już po zakończeniu maratonu wyborczego, politycy PSL w resorcie obrony (także wiceminister Paweł Bejda) wreszcie znajdą czas, by się zacząć nim zajmować na poważnie, a nie myśleć głównie o kampaniach wyborczych.
Polskie Patrioty zostają w Polsce
W środę odbył się pogrzeb sierżanta Sitka. Jest to ofiara białoruskiego reżimu. Wypada mieć nadzieję, że zmiany wprowadzane na granicy pozwolą uniknąć kolejnych. Nie jest oczywiste, że to się uda.
Równolegle do tych wydarzeń toczy się dyskusja o obronie przeciwlotniczej – Ukraina jest poddawana ciągłym atakom rosyjskim. Ostatnio choćby na Krzywy Róg, gdzie co najmniej 9 osób zginęło, a kilkadziesiąt zostało rannych. New York Times podał, że Amerykanie przekażą obrońcom ukraińskim baterię systemu przeciwrakietowego Patriot, która obecnie stacjonuje wokół lotniska w Rzeszowie. Jednak sekretarz obrony, Lloyd Austin to zdementował. Wiadomo, że kolejne jednostki ogniowe na wschód przekażą także Niemcy i Holendrzy. Wiadomo, że jest też presja sojuszników, by także Polska oddała część swoich jednostek ogniowych systemu Patriot, ale na to nie ma zgody polskiego rządu.
To jest dobra decyzja – tak długo, jak do Polski nie trafią kolejne baterie, a więc co najmniej do 2026 r., nie powinniśmy się w tym obszarze wyrywać przed szereg. Tym bardziej, że w innych obszarach pomocy, choćby liczbie przekazanych czołgów, jesteśmy liderem. Na dodatek prawie cała pomoc słana Ukrainie z zachodu jest przekazywana za pośrednictwem Polski.
Amunicja, głupcze, czyli "niedasizm" w praktyce
Jeśli chodzi o kwestie niezwiązane z granicą bezpośrednio, ale też dotyczące zagrożenia ze wschodu, to warto zwrócić uwagę na słowa Pawła Poncyljusza. On w poprzedniej kadencji był posłem, a od niedawna jest prezesem spółki Polska Amunicja. Tak mówi o Narodowej Rezerwie Amunicyjnej (NRA), czyli programie, dzięki któremu nie dość, że mieliśmy kupić co najmniej mln pocisków artyleryjskich 155 mm, to także utworzyć krajowe zdolności do ich produkcji. - W ramach NRA poza podpisaniem umowy z PGZ (na prawie 300 tys. pocisków – przyp. red.) niewiele więcej się wydarzyło. Cały rządowy program zakładał, że oprócz podpisania wieloletnich kontraktów na dostawy amunicji będą zagwarantowane fundusze z budżetu państwa na budowę zdolności produkcyjnych, tak jak to się robi np. w Czechach czy Stanach Zjednoczonych – wyjaśniał mi w wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej i dodawał, że „NRA stanęła w połowie drogi i za sprawą ministrów Błaszczaka i Sasina stała się tylko fasadą medialną bez realnego wsparcia finansowego dla budowy nowych zakładów amunicyjnych”.
Mimo że politycy wszystkich opcji zgadzają się, że takie zdolności są nam potrzebne. Najwyraźniej „nie da się”. Śpieszmy się kochać nasz rodzimy „niedasizm”, bo jak potrwa jeszcze kilka lat, to faktycznie może go zastąpić "niedasizm" innego sortu.